Na początku był czyn
Teoretycznie przekroczenie uprawnień przez urzędnika polega na wystawieniu przez niego dokumentu do wystawienia którego nie miał uprawnień. W praktyce coś takiego jak przekroczenie uprawnień przez urzędnika chyba nie istnieje, za to na pewno istnieje cud typu 2.
Podobnie jak w przypadku cudu typu 1 wystawienie przez urzędnika dokumentu do wystawienia którego nie miał uprawnień nikogo nie rusza. Urzędnika za cudotwórstwo nie ukaże ani nadzorujący go urząd, ani prokuratura, ani sąd, a sceptyk protestujący przeciwko cudowi typu 2 po pewnym czasie ląduje z całym plikiem opatrzonych urzędową pieczątką poświadczeń, że nikt nic niewłaściwego się nie dopatrzył (no czasami ktoś dopatrzy się ewentualnie drobnych uchybień proceduralnych uzasadniających zwrócenie sprawy do urzędnika). Na poświadczenie prawidłowości działań rzeczonego urzędnika tworzy się zdumiewające wygibasy prawne dochodząc do granic absolutnego absurdu. Z Ćwoczych segregatorów wyciągnęliśmy wywód prawny z którego wynika, że np. ich zdrowie, życie nie podlega żadnej ochronie. Podobne przykłady można mnożyć. Oczywiście zgadzamy się, że jeśli mamy do czynienia z cudami to może po prostu zajmowanie się nimi nie leży w zakresie niczyich kompetencji i stąd właśnie bierze się łańcuszek dokumentów spychających sprawę cudu do innej instytucji, albo gdziekolwiek. Pragniemy jednak zwrócić uwagę na jedno ryzyko takiej spychologii. Jeżeli gdzieś na zapadłej prowincji cudotwórstwa od urzędnika zażąda ktoś komu urzędnik z jakichś przyczyn odmówić nie może to wytworzony w ten sposób cud typu 2 nietknięty prześlizgnie się przez cały aparat państwowy, czyniąc z niego narzędzie prowincjonalnego cudotwórstwa i narzędzie mobbingu sceptyków.
|
|
|
|