My i pani M
Pani M. jest idealistką uważającą, że urzędy z defiicji nie naruszają prawa, a okoliczności wskazujące, że może być inaczej należy traktować jako zjawiska paranormalne czyli cuda. W celu potwierdzenia swojej teorii stara się nawiązac kontakt z Watykanem Szuka równiez kolejnyh cudów w okolicy.Pomaga nam bo jest wielką fanką Pana Samochodzika. Wyjasnienie [przynajmniej w jej opini] całkowicie oczywiste i zrozumiałe.
Więcej o pani M.
Więcej o pani M.
Pierwsze spotkanie panią M.
Na panią M. trafiliśmy przypadkiem. Po tym jak w sprawie niewytłumaczalnych zdarzeń napisaliśmy już do urzedów, zawiadomiliśmy organy ścigania i wystąpiliśmy w Internecie z petycją postanowiliśmy zorganizować demonstrację. Demonstracja jak wiadomo wymaga demonstrantów, których postanowiliśmy zwerbować zakladając Społeczny Komitet .d/s Róznych
Powstanie Społecznego Komitetu d/s Róznych postanowilismy rozpocząć spotkaniem założycielskim, które szeroko rozreklamowalismy w okolicy jako ważną akcję społeczną, darmową kawę z ciastkiem i mozliwość udziału w losowaniu uzywanego wentylatora.
Niestety wszyscy aktywiści społeczni chyba już wymarli albo mieli lepsze rozrywki bo mimo szerokiej akcji reklamowej naszego Społecznego Komitetu d/s Różnych nikt się nie pojawił. Poza skromną panią w średnim wieku.
Skromna pani w średnim wieku pojawiła się kiedy siedzieliśmy sami w pustej sali, w której według naszego zamierzenia mieli tłoczyć się społeczni aktywiści chcący dołączyć do Społecznego Komitetu d/s Różnych. Piliśmy kawę, bawiliśmy się używanym wentylatorem i zastanawialismy co zrobilismy źle..
Wtedy rozległo się ciche pukanie i pojawiła się pani M. Od razu zidentyfikowaliśmy ją jako nauczycielkę albo urzędniczkę w średnim wieku. Spódnica za kolano, biała bluzka udekorowana plastikowymi koralikami i buty na niewysokim obcasie.
- Przepraszam czy dobrze trafiłam na spotkanie Społecznego Komitetu d/s Różnych?- zapytała pani M.
Potwierdziliśmy i zaporoponowaliśmy jej kawę oraz wentylator.
- Skąd dowiedziała się pani o naszym komitecie? -zapytalismy uprzejmie
- Dostałam ulotkę wpracy - odparła pani M -bo ja pracuję w PF ABW.
ABW? O mamo! Tym co nas spotkało zainteresowało się ABW i przysłało nam swojego agenta. Nie dowierzaliśmy własnemu szczęściu.
Pani M.nie wygladała co prawda na rosłego komandosa, ale to było zrozumiałe skoro była incognito. Agent Tomek nie wygladał przecież na agenta Tomka, kapitan Kloss na kapitana Klossa i tak dalej.
- Jesteśmy zaszczyceni - wyjąkaliśmy i prawie siłą wcisnęlismy jej nasze adresy email, nasze numery telefonów, nasze dane osobowe, pełne akta sprawy oraz używany wentylator.
Pani M. wydawała się uszczęśliwiona.
- Naprawdę nie trzeba - powiedziała - Ja naprawdę chętnie pomogę. Popołudniami po pracy mam trochę wolnego czasu.
- Jak to po pracy? - coś nam zgrzytnęło
- To pani nie jest tutaj w ramach obowiązków służbowych?- zapytalismy delikatnie
- Nie. Dlaczego miałabym być?-zdziwiła się pani M.
- Bo pracuje pani w ABW, a nasza sprawa to czyste bezprawie, skandal i narażanie skarbu państwa na straty?
- Ale co nasza powiatowa filia Archiwum Bibliotek Wiejskich ma do tego? -zdziwiła się pani M.
Archiwum Bibliotek Wiejskich... ABW...Zajarzyliśmy,ale już było za późno. Pani M.miała nasze e-maile, nasze numery telefonów,nasze dane osobowe i z wdzięczności za kawę i wentylator gotowa była nam pomagać do upadłego.
Podsumowując do naszej listy klęsk poza ignorowanymi pismami do urzędów, nieudanym donosem do prokuratury, nieudaną petycją i nieudaną demonstracją nalezy dopisać jeszcze nieudaną, ale zaangażowaną wolontariuszkę.
* * *
Od chwili kiedy pierwszy raz spotkaliśmy panią M. interesowała nas jej motywacja do zajmowania się naszymi problemami. Nasze dotychczasowe doświadczenia wskazywały, ludzkość cierpi na daleko posuniete otępienie społeczne i protestować przeciwko niczemu, a tym bardziej dziwnym zdarzeniom, które dotykają innych, nie będzie.
Dla przypomnienia pani M. jest pomagającą nam wolontariuszką która pracuje w ABW (Archiwum Bibliotek Wiejskich,nie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, też się na to nabraliśmy)
Wreszcie zebraliśmy się na odwagę, żeby panią M o jej motywację zapytać.
- Pani M. czy pani praca jako starszego specjalisty d/s archiwizacji archiwów nie satysfakcjonuje pani zawodowo? - zagailismy niewinnie
- W pełni mnie satysfakcjonuje - odparła pani M.
- To czemu postanowiła pani zająć się pomocą w rozwikłaniu naszych problemów ?
Pani M westchnęła cięzko i zsunęła okulary,które dyndały jej na metalowym łańcuszku.
- To dla mnie bardzo osobista kwestia
Nastawilismy uszy.
- Siegająca mojego dzieciństwa.
Uśmiechnęlismy się zachęcająco, niczym sępy ścierwojady, krążące w oczekiwaniu na łup.
- Ja zawsze chciałam należeć do jakiejś bandy i miec przygody jak pan Samochodzik.
Dosłownie trzasnęło nas o ścianę. Pani M,ta skromna archiwistka w średnim wieku okazała się żadnym dzikich przygód monstrum. A my bandą pana Samochodzika
Powstanie Społecznego Komitetu d/s Róznych postanowilismy rozpocząć spotkaniem założycielskim, które szeroko rozreklamowalismy w okolicy jako ważną akcję społeczną, darmową kawę z ciastkiem i mozliwość udziału w losowaniu uzywanego wentylatora.
Niestety wszyscy aktywiści społeczni chyba już wymarli albo mieli lepsze rozrywki bo mimo szerokiej akcji reklamowej naszego Społecznego Komitetu d/s Różnych nikt się nie pojawił. Poza skromną panią w średnim wieku.
Skromna pani w średnim wieku pojawiła się kiedy siedzieliśmy sami w pustej sali, w której według naszego zamierzenia mieli tłoczyć się społeczni aktywiści chcący dołączyć do Społecznego Komitetu d/s Różnych. Piliśmy kawę, bawiliśmy się używanym wentylatorem i zastanawialismy co zrobilismy źle..
Wtedy rozległo się ciche pukanie i pojawiła się pani M. Od razu zidentyfikowaliśmy ją jako nauczycielkę albo urzędniczkę w średnim wieku. Spódnica za kolano, biała bluzka udekorowana plastikowymi koralikami i buty na niewysokim obcasie.
- Przepraszam czy dobrze trafiłam na spotkanie Społecznego Komitetu d/s Różnych?- zapytała pani M.
Potwierdziliśmy i zaporoponowaliśmy jej kawę oraz wentylator.
- Skąd dowiedziała się pani o naszym komitecie? -zapytalismy uprzejmie
- Dostałam ulotkę wpracy - odparła pani M -bo ja pracuję w PF ABW.
ABW? O mamo! Tym co nas spotkało zainteresowało się ABW i przysłało nam swojego agenta. Nie dowierzaliśmy własnemu szczęściu.
Pani M.nie wygladała co prawda na rosłego komandosa, ale to było zrozumiałe skoro była incognito. Agent Tomek nie wygladał przecież na agenta Tomka, kapitan Kloss na kapitana Klossa i tak dalej.
- Jesteśmy zaszczyceni - wyjąkaliśmy i prawie siłą wcisnęlismy jej nasze adresy email, nasze numery telefonów, nasze dane osobowe, pełne akta sprawy oraz używany wentylator.
Pani M. wydawała się uszczęśliwiona.
- Naprawdę nie trzeba - powiedziała - Ja naprawdę chętnie pomogę. Popołudniami po pracy mam trochę wolnego czasu.
- Jak to po pracy? - coś nam zgrzytnęło
- To pani nie jest tutaj w ramach obowiązków służbowych?- zapytalismy delikatnie
- Nie. Dlaczego miałabym być?-zdziwiła się pani M.
- Bo pracuje pani w ABW, a nasza sprawa to czyste bezprawie, skandal i narażanie skarbu państwa na straty?
- Ale co nasza powiatowa filia Archiwum Bibliotek Wiejskich ma do tego? -zdziwiła się pani M.
Archiwum Bibliotek Wiejskich... ABW...Zajarzyliśmy,ale już było za późno. Pani M.miała nasze e-maile, nasze numery telefonów,nasze dane osobowe i z wdzięczności za kawę i wentylator gotowa była nam pomagać do upadłego.
Podsumowując do naszej listy klęsk poza ignorowanymi pismami do urzędów, nieudanym donosem do prokuratury, nieudaną petycją i nieudaną demonstracją nalezy dopisać jeszcze nieudaną, ale zaangażowaną wolontariuszkę.
* * *
Od chwili kiedy pierwszy raz spotkaliśmy panią M. interesowała nas jej motywacja do zajmowania się naszymi problemami. Nasze dotychczasowe doświadczenia wskazywały, ludzkość cierpi na daleko posuniete otępienie społeczne i protestować przeciwko niczemu, a tym bardziej dziwnym zdarzeniom, które dotykają innych, nie będzie.
Dla przypomnienia pani M. jest pomagającą nam wolontariuszką która pracuje w ABW (Archiwum Bibliotek Wiejskich,nie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, też się na to nabraliśmy)
Wreszcie zebraliśmy się na odwagę, żeby panią M o jej motywację zapytać.
- Pani M. czy pani praca jako starszego specjalisty d/s archiwizacji archiwów nie satysfakcjonuje pani zawodowo? - zagailismy niewinnie
- W pełni mnie satysfakcjonuje - odparła pani M.
- To czemu postanowiła pani zająć się pomocą w rozwikłaniu naszych problemów ?
Pani M westchnęła cięzko i zsunęła okulary,które dyndały jej na metalowym łańcuszku.
- To dla mnie bardzo osobista kwestia
Nastawilismy uszy.
- Siegająca mojego dzieciństwa.
Uśmiechnęlismy się zachęcająco, niczym sępy ścierwojady, krążące w oczekiwaniu na łup.
- Ja zawsze chciałam należeć do jakiejś bandy i miec przygody jak pan Samochodzik.
Dosłownie trzasnęło nas o ścianę. Pani M,ta skromna archiwistka w średnim wieku okazała się żadnym dzikich przygód monstrum. A my bandą pana Samochodzika
Pani M. wkracza do akcji.
Pani M. przyniosła nam do poczytania przygody pana Samochodzika. Jakieś dwadzieścia tomów, każdy z pieczątką ABW (co będziemy tłumaczyć, zobacz poprzednie wpisy) Czekając na odpowiedzi na nasze urzędowe pisma zabraliśmy się za lekturę. Wtedy niespodziewanie przyszedł nam do głowy kolejny pomysł akcji społecznej. Napiszmy o wszystkim do prezydenta.
- Pani M. czy nie chciałaby pani w naszym imieniu napisać do prezydenta? -...
Pani M. spojrzała na nas powątpiewająco
- Nie wiem. Czy prezydent w to wszystko uwierzy....? -
Jakie to miało znaczenie czy prezydent uwierzy czy nie. My też nie możemy uwierzyć w to co się dzieje, a musimy ponosić konsekwencje tych zdarzeń. Napiszmy. Niech prezydent też troche się z tym pomęczy. Nie chcielismy się jednak kłócić.
- To niech mu pani cos innego napisze. -powiedzieliśmy z rezygnacją
- Ale co? -pani M wydawała się nieco zagubiona.
- Coś pani wymyśli. Wierzymy w panią - uśmiechnęlismy się jadowicie.
Nastepnego dnia pani M przyniosła nam pismo zatytułowane "Panie prezydencie czy mogę panu naubliżać"
- Ależ pani M nie możemy tego wysłać - zaprotestowaliśmy stanowczo wymachując energicznie pismem, które nam przyniosła.
- Dlaczego? - zdziwiła się pani M
- Pani M, prezydent akurat nam się jeszcze niczym nie naraził. Nadzór budowlany - tak, Starosta - tak, Konserwator Zabytków - tak, ale do prezydenta naprawdę nic nie mamy.
Pani M wydawała się rozczarowana. Najwidoczniej ublizanie komukolwiek poza głową państwa wydawało się jej mało atrakcyjne.
- Niech pani sięnie martwi pani M -pocieszylismy ją - napisaliśmy właśnie kolejną partię pism w naszej sprawie,tym razem do ministrów. Jak nam nie pomogą to napiszemy do premiera. Jak premier nam nie pomoże,to napiszemy do prezydenta. A jak prezydent nam nie pomoże to będzie mogła mu pani naubliżać. Umowa stoi?
**
Zdesperowani żeby zrobić coś z panią M. kupiliśmy poradnik "Jak pozbyć się natrętnego wolontariusza". Lektura niestety nie napawała nas optymizmem.Pani M.należała do najgorszego możliwego typu wolontariuszy. Niespecjalnie rozgarnięta,niewyżyta społecznie, przekonana o słuszności swojej idei i zawzieta niczym krokodyl. Niepozbywalna. Jedyny sposób to znaleźć jej jakieś zajęcie w którym będzie mogła się wyżywać, zostawiając nas we względnym spokoju. Hmmm....
Kiedy pani M zjawiła się u nas po raz kolejny bylismy przygotowani. Zanim zdążyła otworzyć usta żeby opowiedzieć nam o swoim kolejnym genialnym pomyśle ( jak wtargnięcie nago do Sejmu albo marsz protestacyjny na wrotkach) powiedzieliśmy jej żeby usiadła i słuchała.
- Pani M mamy dla pani super zadanie. Lubi pani chodzić po internecie, prawda (pani M niespecjalnie umiała uzywać nawet komputer, ale nie widzieliśmy w problemu, Wprost przeciwnie) - Zostanie pani naszym rzecznikiem internetowym. Załozy sobie pani konto na facebooku, twitterze, gmailu, Gdziekolwiek. Będzie pani chodziła po forach internetowych i opowiadała, że krzywda nam się dzieje,mamy dom zagrażający zdrowiu mieszkańców i urzędnicy nie pozwalają nam go wyremontować.
- Po co? - przerwała nam pani M.
Dobre pytanie.Nie moglismy przecież powiedzieć jej że po to żeby ją unieszkodliwić.
- Po to, żeby pisać nam z tego raporty -powiedzieliśmy po chwili milczenia.
Po minie pani M widzieliśmy że mamy ją tymczasowo z głowy.
- Pani M. czy nie chciałaby pani w naszym imieniu napisać do prezydenta? -...
Pani M. spojrzała na nas powątpiewająco
- Nie wiem. Czy prezydent w to wszystko uwierzy....? -
Jakie to miało znaczenie czy prezydent uwierzy czy nie. My też nie możemy uwierzyć w to co się dzieje, a musimy ponosić konsekwencje tych zdarzeń. Napiszmy. Niech prezydent też troche się z tym pomęczy. Nie chcielismy się jednak kłócić.
- To niech mu pani cos innego napisze. -powiedzieliśmy z rezygnacją
- Ale co? -pani M wydawała się nieco zagubiona.
- Coś pani wymyśli. Wierzymy w panią - uśmiechnęlismy się jadowicie.
Nastepnego dnia pani M przyniosła nam pismo zatytułowane "Panie prezydencie czy mogę panu naubliżać"
- Ależ pani M nie możemy tego wysłać - zaprotestowaliśmy stanowczo wymachując energicznie pismem, które nam przyniosła.
- Dlaczego? - zdziwiła się pani M
- Pani M, prezydent akurat nam się jeszcze niczym nie naraził. Nadzór budowlany - tak, Starosta - tak, Konserwator Zabytków - tak, ale do prezydenta naprawdę nic nie mamy.
Pani M wydawała się rozczarowana. Najwidoczniej ublizanie komukolwiek poza głową państwa wydawało się jej mało atrakcyjne.
- Niech pani sięnie martwi pani M -pocieszylismy ją - napisaliśmy właśnie kolejną partię pism w naszej sprawie,tym razem do ministrów. Jak nam nie pomogą to napiszemy do premiera. Jak premier nam nie pomoże,to napiszemy do prezydenta. A jak prezydent nam nie pomoże to będzie mogła mu pani naubliżać. Umowa stoi?
**
Zdesperowani żeby zrobić coś z panią M. kupiliśmy poradnik "Jak pozbyć się natrętnego wolontariusza". Lektura niestety nie napawała nas optymizmem.Pani M.należała do najgorszego możliwego typu wolontariuszy. Niespecjalnie rozgarnięta,niewyżyta społecznie, przekonana o słuszności swojej idei i zawzieta niczym krokodyl. Niepozbywalna. Jedyny sposób to znaleźć jej jakieś zajęcie w którym będzie mogła się wyżywać, zostawiając nas we względnym spokoju. Hmmm....
Kiedy pani M zjawiła się u nas po raz kolejny bylismy przygotowani. Zanim zdążyła otworzyć usta żeby opowiedzieć nam o swoim kolejnym genialnym pomyśle ( jak wtargnięcie nago do Sejmu albo marsz protestacyjny na wrotkach) powiedzieliśmy jej żeby usiadła i słuchała.
- Pani M mamy dla pani super zadanie. Lubi pani chodzić po internecie, prawda (pani M niespecjalnie umiała uzywać nawet komputer, ale nie widzieliśmy w problemu, Wprost przeciwnie) - Zostanie pani naszym rzecznikiem internetowym. Załozy sobie pani konto na facebooku, twitterze, gmailu, Gdziekolwiek. Będzie pani chodziła po forach internetowych i opowiadała, że krzywda nam się dzieje,mamy dom zagrażający zdrowiu mieszkańców i urzędnicy nie pozwalają nam go wyremontować.
- Po co? - przerwała nam pani M.
Dobre pytanie.Nie moglismy przecież powiedzieć jej że po to żeby ją unieszkodliwić.
- Po to, żeby pisać nam z tego raporty -powiedzieliśmy po chwili milczenia.
Po minie pani M widzieliśmy że mamy ją tymczasowo z głowy.
Wielkie odkrycie pani M.
Jak mozna było przewidzieć mylilismy się myśląc, że mamy panią M. z głowy.
Pani M. pojawiła się następnego dnia, a jej mina wyrażała wyraźną satysfakcję. Poczulismy jaki zimne ciarki przeszły nam po plecach.
- Mam wspaniałą wiadomość - oświadczyła pani M.
- Co? Przeszła juz pani cały Internet? - zapytaliśmy ostrożnie.
- Nie -pani M.potrząsnęła głową -Nawet nie zaczęłam
Ufff...
- Ale zapoznałam się z materiałami sprawy i dokonałam sensacyjnego odkrycia. Mamy tu doczynienia ze zjawiskami paranormalnymi czyli cudami.
Zrobiło nam się trochę słabo. Przyznajemy uczciwie, koncepcja cudów krażyła też po naszych głowach, ale traktowaliśmy cuda jedynie jako sposób wyrażenia ironii. Nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że ktoś może wziąść to poważnie.
- Drzewa, które nagle ozdrowiały po sporządzeniu protokołu z ich oględzin! Nagła ślepota porażająca urzędników! -pani M była wyraźnie podekscytowana- To najprawdziwsze cuda. Nie może być innego wytłumaczenia.
Mielismy nieco inne zdanie na ten temat, ale wiedzieliśmy, że dyskusja z panią M.nie będzie miała sensu. Zrobiliśmy więć jedyną rzecz,którą każdy racjonalny człowiek mógł zrobić na naszym miejscu.
- Ma pani całkowitą rację pani M - powiedzieliśmy- a teraz niech pani idzie do siebie i napisze nam raport ze swoich przemyśleń. Bardzo obszerny raport, który będzie pani bardzo długo pisać.
Pani M. pojawiła się następnego dnia, a jej mina wyrażała wyraźną satysfakcję. Poczulismy jaki zimne ciarki przeszły nam po plecach.
- Mam wspaniałą wiadomość - oświadczyła pani M.
- Co? Przeszła juz pani cały Internet? - zapytaliśmy ostrożnie.
- Nie -pani M.potrząsnęła głową -Nawet nie zaczęłam
Ufff...
- Ale zapoznałam się z materiałami sprawy i dokonałam sensacyjnego odkrycia. Mamy tu doczynienia ze zjawiskami paranormalnymi czyli cudami.
Zrobiło nam się trochę słabo. Przyznajemy uczciwie, koncepcja cudów krażyła też po naszych głowach, ale traktowaliśmy cuda jedynie jako sposób wyrażenia ironii. Nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że ktoś może wziąść to poważnie.
- Drzewa, które nagle ozdrowiały po sporządzeniu protokołu z ich oględzin! Nagła ślepota porażająca urzędników! -pani M była wyraźnie podekscytowana- To najprawdziwsze cuda. Nie może być innego wytłumaczenia.
Mielismy nieco inne zdanie na ten temat, ale wiedzieliśmy, że dyskusja z panią M.nie będzie miała sensu. Zrobiliśmy więć jedyną rzecz,którą każdy racjonalny człowiek mógł zrobić na naszym miejscu.
- Ma pani całkowitą rację pani M - powiedzieliśmy- a teraz niech pani idzie do siebie i napisze nam raport ze swoich przemyśleń. Bardzo obszerny raport, który będzie pani bardzo długo pisać.
Pierwszy raport pani M. o cudach
Podobno niejaki Henry Kissinger kiedy dostawał raport co najmniej 4 razy odsyłał go do autora z adnotacją "proszę poprawić" zanim zaczął go czytać. Tą samą sztuczkę chcielismy zastosować w stosunku do pani M. Kiedy na nasz stół trafiła pierwsza wersja jej pierwszego raportu już chcielismy przykleić na nim karteczkę "pani M. proszę poprawić" i zapomnieć o pani M. na kolejny tydzień, kiedy coś tknęło nas, żeby przynajmniej przejrzeć pierwszą stronę. I osłupieliśmy. Na pierwszej stronie widniał sporządzony . ozdobna czcionka napis 'Raport o zjawiskach nadprzyrodzonych i możliwościach ich zagospodarowania z załącznikami 'Żywoty Świętych' i ' Erich von Däniken - dzieła zebrane'.
* * *
- Pani M.niech pani siada - powiedzieliśmy słabo, gdy pani M odwiedziła nas kilka dni później. - Herbaty?
Pani M. skinęła głową.
Nalaliśmy do kubka herbaty,a do drugiego wody.
- Ale ja prosiłam tylko o herbatę - pisnęła pani M.
- Woda jest dla nas -burkneliśmy - do popicia tabletek uspokajających na których jesteśmy od trzech dni czyli od chwili kiedy zapoznaliśmy się z pani raportem.
- Dziękuję -usmiechnęła sie pani M.
- Nie ma za co. - odparlismy ponuro -To nie był komplement. Pani M.co pani powypisywała?
- Coś niedobrze? -zaniepokoiła się pani M.
- Wszystko.... zamilknęlismy na chwilę dla nabrania oddechu.
- To ja poprawię -szybko wtrąciła się pani M.
- Nie... - zaczęliśmy,ale już było już za późno. Pani M. uparła się, że raport poprawi i nie było mozliwości wytłumaczenia jej że nie tyle chodzi o to, żeby raport poprawiła, ale żeby go zostawiła i nic więcej już nie pisała.
* * *
Ciekawe czy wspomniany poprzednio Henry Kissinger kiedykolwiek był w takiej sytuacji. Czy miał też panią M, która pisała mu raporty. I co on zrobiłby w takiej sytuacji. Chyba tylko podrzucił panią M. jakiemuś wrogowi. Hmmm......Moze właśnie w ten sposób wygrano zimną wojnę.
O poprawionej wersji raportu pani M opowiemy więcej jak go tylko dostaniemy i pobieznie przeczytamy
* * *
- Pani M.niech pani siada - powiedzieliśmy słabo, gdy pani M odwiedziła nas kilka dni później. - Herbaty?
Pani M. skinęła głową.
Nalaliśmy do kubka herbaty,a do drugiego wody.
- Ale ja prosiłam tylko o herbatę - pisnęła pani M.
- Woda jest dla nas -burkneliśmy - do popicia tabletek uspokajających na których jesteśmy od trzech dni czyli od chwili kiedy zapoznaliśmy się z pani raportem.
- Dziękuję -usmiechnęła sie pani M.
- Nie ma za co. - odparlismy ponuro -To nie był komplement. Pani M.co pani powypisywała?
- Coś niedobrze? -zaniepokoiła się pani M.
- Wszystko.... zamilknęlismy na chwilę dla nabrania oddechu.
- To ja poprawię -szybko wtrąciła się pani M.
- Nie... - zaczęliśmy,ale już było już za późno. Pani M. uparła się, że raport poprawi i nie było mozliwości wytłumaczenia jej że nie tyle chodzi o to, żeby raport poprawiła, ale żeby go zostawiła i nic więcej już nie pisała.
* * *
Ciekawe czy wspomniany poprzednio Henry Kissinger kiedykolwiek był w takiej sytuacji. Czy miał też panią M, która pisała mu raporty. I co on zrobiłby w takiej sytuacji. Chyba tylko podrzucił panią M. jakiemuś wrogowi. Hmmm......Moze właśnie w ten sposób wygrano zimną wojnę.
O poprawionej wersji raportu pani M opowiemy więcej jak go tylko dostaniemy i pobieznie przeczytamy
Pani M poprawia swój raport
Z pewną obawą zaczęliśmy czytać fragmenty poprawionego raportu pani M. Przeczytanie go w całości było niemożliwa gdyż raport liczył 300 stron napisanych drobną czcionką i zawierał kompletne bzdury.
Wahaliśmy się czy nie dać go pani M do poprawienia,ale obawialiśmy się, że po poprawieniu raport liczyłby 500 stron i dalej zawierał kompletne bzdury.
Przechodząc więc do rzeczy, zacznijmy od bzdurnego tytułu raportu:
Studium uwarunkowań występowania cudów w powiecie ... na możliwości ich wykorzystania w koncepcji zrównoważonego rozwoju powiatu. (jak widać nazwa raportu uległa zmianie).
Potem następuje jakieś 30 stron na których opisany jest powiat zaczynając od rysu historycznego i warunków glebowych, a koncząc na strukturze demograficznej i poziomie bezrobocia.
Dalej czytamy "występowanie cudów w powiecie stanowi niewątpliwie jego ważny wyróżnik na tle sąsiednich powiatów, który wykorzystać należy w celu stymulowania jego rozwoju społeczno- gospodarczego". To samo zdanie odmienione przez wszystkie możliwe przypadki przewija się przez kolejnych 40 stron na których pani M. udowadnia,że powiat powinien wystąpić o oficjalne uznanie występujących w nim cudów, nawiązać stosunki z innymi powiatami w których występują cuda, oraz stworzyć z nimi stowarzyszenie powiatów dotkniętych cudami.
Kolejnym elementem raportu jest analiza SWOT w której pani M. jako siłę naszych cudów prezentuje fakt, że są poparte solidną dokumentacją urzędową, słabość że sprowadzają się raczej do niewidzenia pewnych rzeczy,niż ich widzenia. Ponadto jako szanse zidentyfikowała fakt, że cuda mogą być raczej rzadkie (do sprawdzenia), a zagrożenia, że w każdej chwili mogą przestać działać jeśli urzednicy zaczną stosować przepisy prawa, które aktualnie ignorują.
I na tym zakoczyliśmy czytanie, obawiając się, że dalsza lektura raportu negatywnie wpłynie na nasze mozliwości zrównoważonego rozwoju, Zmusi do nawiązania stosunków z innymi osobami doświadczonymi skutkami czytania bzdurnych raportów i stworzenia z nimi stowarzyszenia osób przeprowadzających nieustannie analizę SWOT.
* * *
Podjęlismy jeszcze jedną heroiczną próbę wytłumaczenia pani M.co jest źle z jej raportem. Posadzilismy panią M. przy stole, napoilismy herbatą i połozyliśmy przed nią jej opasły raport.
- Pani M - zagailismy łagodnie - Czy pani to czytała?
- Nie -odparła pani M - Pisałam
To do pewnego stopnia tłumaczyło treść raportu.
- Może jednak pani przeczyta - zasugerowaliśmy łagodnie
- Po co -zdziwiła się pani M. - Przecież ja wiem co tam jest napisane.
- Skąd pani wie - zapytaliśmy podejrzliwie - Przeciez pani tego nie czytała
- Ale pisałam
Trudno było odmówić tej pokręconej argumentacji pewnej logiki.
- Może jednak powinna pani przeczytać - zachęcająco podsunęlismy raport w stronę pani M. -To może dac pani nowe spojrzenie na jego treść.
Pani M. zastanowiła się
- Mogę właściwie przeczytać- powiedziała wkońcu - A jak przeczytam to później co?
- To opisze nam pani swoje wrażenia w kolejnym raporcie -odparlismy z ulgą.
- I przeczytacie? -upewniła się pani M.
Chwilowa ulga odeszła w niepamięć.
- Zastanowimy się - odparlismy
- A załączniki? - zagięła nas pani M. - Czy załączniki też były do niczego?
Raport pani M. miał sześć załączników,każdy po jakieś 40 stron. Nawet do nich nie zajrzelismy.
- Też - powiedzieliśmy z całą pewnością.
# # #
Pani M. przyniosła poprawiony raport jakieś dwa dni później. Oczekiwalismy najgorszego jednak ku naszemu zdziwieniu nadawał się do czytania i nawet miał sens (może poza tym, że udowadniał że cuda istnieją) Raport pani M. (po naszych niewielkich korektach) opublikowaliśmy tutaj.
Wahaliśmy się czy nie dać go pani M do poprawienia,ale obawialiśmy się, że po poprawieniu raport liczyłby 500 stron i dalej zawierał kompletne bzdury.
Przechodząc więc do rzeczy, zacznijmy od bzdurnego tytułu raportu:
Studium uwarunkowań występowania cudów w powiecie ... na możliwości ich wykorzystania w koncepcji zrównoważonego rozwoju powiatu. (jak widać nazwa raportu uległa zmianie).
Potem następuje jakieś 30 stron na których opisany jest powiat zaczynając od rysu historycznego i warunków glebowych, a koncząc na strukturze demograficznej i poziomie bezrobocia.
Dalej czytamy "występowanie cudów w powiecie stanowi niewątpliwie jego ważny wyróżnik na tle sąsiednich powiatów, który wykorzystać należy w celu stymulowania jego rozwoju społeczno- gospodarczego". To samo zdanie odmienione przez wszystkie możliwe przypadki przewija się przez kolejnych 40 stron na których pani M. udowadnia,że powiat powinien wystąpić o oficjalne uznanie występujących w nim cudów, nawiązać stosunki z innymi powiatami w których występują cuda, oraz stworzyć z nimi stowarzyszenie powiatów dotkniętych cudami.
Kolejnym elementem raportu jest analiza SWOT w której pani M. jako siłę naszych cudów prezentuje fakt, że są poparte solidną dokumentacją urzędową, słabość że sprowadzają się raczej do niewidzenia pewnych rzeczy,niż ich widzenia. Ponadto jako szanse zidentyfikowała fakt, że cuda mogą być raczej rzadkie (do sprawdzenia), a zagrożenia, że w każdej chwili mogą przestać działać jeśli urzednicy zaczną stosować przepisy prawa, które aktualnie ignorują.
I na tym zakoczyliśmy czytanie, obawiając się, że dalsza lektura raportu negatywnie wpłynie na nasze mozliwości zrównoważonego rozwoju, Zmusi do nawiązania stosunków z innymi osobami doświadczonymi skutkami czytania bzdurnych raportów i stworzenia z nimi stowarzyszenia osób przeprowadzających nieustannie analizę SWOT.
* * *
Podjęlismy jeszcze jedną heroiczną próbę wytłumaczenia pani M.co jest źle z jej raportem. Posadzilismy panią M. przy stole, napoilismy herbatą i połozyliśmy przed nią jej opasły raport.
- Pani M - zagailismy łagodnie - Czy pani to czytała?
- Nie -odparła pani M - Pisałam
To do pewnego stopnia tłumaczyło treść raportu.
- Może jednak pani przeczyta - zasugerowaliśmy łagodnie
- Po co -zdziwiła się pani M. - Przecież ja wiem co tam jest napisane.
- Skąd pani wie - zapytaliśmy podejrzliwie - Przeciez pani tego nie czytała
- Ale pisałam
Trudno było odmówić tej pokręconej argumentacji pewnej logiki.
- Może jednak powinna pani przeczytać - zachęcająco podsunęlismy raport w stronę pani M. -To może dac pani nowe spojrzenie na jego treść.
Pani M. zastanowiła się
- Mogę właściwie przeczytać- powiedziała wkońcu - A jak przeczytam to później co?
- To opisze nam pani swoje wrażenia w kolejnym raporcie -odparlismy z ulgą.
- I przeczytacie? -upewniła się pani M.
Chwilowa ulga odeszła w niepamięć.
- Zastanowimy się - odparlismy
- A załączniki? - zagięła nas pani M. - Czy załączniki też były do niczego?
Raport pani M. miał sześć załączników,każdy po jakieś 40 stron. Nawet do nich nie zajrzelismy.
- Też - powiedzieliśmy z całą pewnością.
# # #
Pani M. przyniosła poprawiony raport jakieś dwa dni później. Oczekiwalismy najgorszego jednak ku naszemu zdziwieniu nadawał się do czytania i nawet miał sens (może poza tym, że udowadniał że cuda istnieją) Raport pani M. (po naszych niewielkich korektach) opublikowaliśmy tutaj.
Pani M,. nareszcie wykonuje dla nas jakąś pożyteczną pracę.
Nadszedł czas, żeby przyznać się uczciwie. Uporządkowanie korespondencji z urzędami,tak żeby nadawała się do publikacji na naszej stronie po prostu nas przerosło. Walczylismy z opasłym segragatorami zawierającymi nasze skargi, wnioski i odwołania (oraz odpowiedzi na nie) długo i bohatersko starając się wydobyć z nich cokolwiek, co miałoby jakikolwiek sens. Niestety poleglismy.
Jednakże wtedy właśnie nadeszła niespodziewana pomoc, która miała postać pani M. Było to kiedy pani M. wpadła do nas pewnego dnia niezdrowo podekscytowana. Oczy jej płonęły,policzki pokryły się rumieńcami i w ogóle wygladała jakby właśnie wygrała w korespondencyjnym konkursie na miss powiatu.
- Stało się coś pani M.? - zapytalismy uprzejmie
- Nie. Tak. - odparła pani M. - Przeczytałam...- przerwała dla złapania oddechu
- Co pani przeczytała? - zapytaliśmy bez większego zainteresowania
- Żywot świętego Hieronima -wykrzyknęła pani M.
Tu należy wyjaśnić,że jako ludzie kulturalni raz na jakiś czas jakąś książkę czytamy. Zdarza się nam nawet być podekcytowanym szczególnie wciągającym kryminałem i nawet zaglądać przedwcześnie na ostatnią stronę w poszukiwaniu odpowiedzi "kto zabił". Niemniej jednak wpadanie w ekstazę po zapoznaniu się z zywotem świętego Hieronima, choćby nawet najbarwniej opowiedzianym, wydawało nam się pewną.........ekstrawagancją.
- A co tak podekscytowało panią, pani M?- zapytalismy uprzejmie.
- Podobieństwo sytuacji -wykrzyknęła pani M. - Waszej i św Hieronima.
- Świety Hieronim padł na skutek zatrucia pleśnią? - zdziwilismy się
-Nie -odparła szybko pani M.- ale jego śmierci towarzyszyły cuda
- I co? -zapytalismy podejrzliwie
- Jak to co?-zdziwiła się pani M. - Tutaj też mamy cuda.Drzewa które są niedysponowane na czas oględzin urzednika. Cudowne niewidzenie sprzeczności z Miejscowym,Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Cudowne niewidzenie zagrożenia zdrowia.
Westchnelismy. Mielismy na temat charakteru tych zjawisk nieco inną opinię.
- Pani M. jest jedna znacząca różnica. W przeciwieństwie do św Hieronima my jeszcze żyjemy.
- Ale może już niedługo - powiedziała radośnie pani M.
Nie mieliśmy siły wdawać się w teologiczną dysputę z panią M. Może dlatego,że mówienie do pani M.przypominało trochę mówienie do ściany, gdyż opętana swoimi niedorzecznymi pomysłami była całkowicie odporna na jakiekolwiek racjonalne argumenty.
- Pani M. - powiedzieliśmy - Dajmy spokój temu tematowi. Jesli nawet mamy zejść z tego świata, czego nie mozna wykluczyc na skutek ciągłej ekspozycji na pleśń jakiej jesteśmy poddawani, to chcielibyśmy jeszcze za naszego życia uporządkować i opublikować naszą korespondencję z urzedami w sprawie uniemozliwiania nam remontów.
- To może ja pomogę? - zaofiarowała się pani M. -potrzebuję więcej materiałów porównawczych, a poza tym konieczne jest niezwłoczne zabezpieczenie materiału dowodowego w sprawie cudów w okolicy. tak na wszelki wypadek..
Spojrzelismy na nią z powątpiewaniem. Czyżby sądziła, że nasz koniec jest bliski. Z drugiej strony danie jej segregatorów ma pewne benefity. Zajmie się nimi i przynajmniej nie będzie nam zawracać głowy.
- Dobrze - powiedzieliśmy - niech pani weźmie te segragatory i przygotuje ich zawartość do publikacji w internecie.
Chwilę później pani M. uginając się pod segregatorami ruszyła w strone drzwi.
- Da sobie pani radę? -zapytalismy zaniepokojeni
- Oczywiście -wysapała pani M - W końcu jestem archiwistka.
No tak jak moglismy zapomnieć.
Może jednak pani M okaże się przynajmniej częściowo warta nerwów jakie przez nia straciliśmy.......
Jednakże wtedy właśnie nadeszła niespodziewana pomoc, która miała postać pani M. Było to kiedy pani M. wpadła do nas pewnego dnia niezdrowo podekscytowana. Oczy jej płonęły,policzki pokryły się rumieńcami i w ogóle wygladała jakby właśnie wygrała w korespondencyjnym konkursie na miss powiatu.
- Stało się coś pani M.? - zapytalismy uprzejmie
- Nie. Tak. - odparła pani M. - Przeczytałam...- przerwała dla złapania oddechu
- Co pani przeczytała? - zapytaliśmy bez większego zainteresowania
- Żywot świętego Hieronima -wykrzyknęła pani M.
Tu należy wyjaśnić,że jako ludzie kulturalni raz na jakiś czas jakąś książkę czytamy. Zdarza się nam nawet być podekcytowanym szczególnie wciągającym kryminałem i nawet zaglądać przedwcześnie na ostatnią stronę w poszukiwaniu odpowiedzi "kto zabił". Niemniej jednak wpadanie w ekstazę po zapoznaniu się z zywotem świętego Hieronima, choćby nawet najbarwniej opowiedzianym, wydawało nam się pewną.........ekstrawagancją.
- A co tak podekscytowało panią, pani M?- zapytalismy uprzejmie.
- Podobieństwo sytuacji -wykrzyknęła pani M. - Waszej i św Hieronima.
- Świety Hieronim padł na skutek zatrucia pleśnią? - zdziwilismy się
-Nie -odparła szybko pani M.- ale jego śmierci towarzyszyły cuda
- I co? -zapytalismy podejrzliwie
- Jak to co?-zdziwiła się pani M. - Tutaj też mamy cuda.Drzewa które są niedysponowane na czas oględzin urzednika. Cudowne niewidzenie sprzeczności z Miejscowym,Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Cudowne niewidzenie zagrożenia zdrowia.
Westchnelismy. Mielismy na temat charakteru tych zjawisk nieco inną opinię.
- Pani M. jest jedna znacząca różnica. W przeciwieństwie do św Hieronima my jeszcze żyjemy.
- Ale może już niedługo - powiedziała radośnie pani M.
Nie mieliśmy siły wdawać się w teologiczną dysputę z panią M. Może dlatego,że mówienie do pani M.przypominało trochę mówienie do ściany, gdyż opętana swoimi niedorzecznymi pomysłami była całkowicie odporna na jakiekolwiek racjonalne argumenty.
- Pani M. - powiedzieliśmy - Dajmy spokój temu tematowi. Jesli nawet mamy zejść z tego świata, czego nie mozna wykluczyc na skutek ciągłej ekspozycji na pleśń jakiej jesteśmy poddawani, to chcielibyśmy jeszcze za naszego życia uporządkować i opublikować naszą korespondencję z urzedami w sprawie uniemozliwiania nam remontów.
- To może ja pomogę? - zaofiarowała się pani M. -potrzebuję więcej materiałów porównawczych, a poza tym konieczne jest niezwłoczne zabezpieczenie materiału dowodowego w sprawie cudów w okolicy. tak na wszelki wypadek..
Spojrzelismy na nią z powątpiewaniem. Czyżby sądziła, że nasz koniec jest bliski. Z drugiej strony danie jej segregatorów ma pewne benefity. Zajmie się nimi i przynajmniej nie będzie nam zawracać głowy.
- Dobrze - powiedzieliśmy - niech pani weźmie te segragatory i przygotuje ich zawartość do publikacji w internecie.
Chwilę później pani M. uginając się pod segregatorami ruszyła w strone drzwi.
- Da sobie pani radę? -zapytalismy zaniepokojeni
- Oczywiście -wysapała pani M - W końcu jestem archiwistka.
No tak jak moglismy zapomnieć.
Może jednak pani M okaże się przynajmniej częściowo warta nerwów jakie przez nia straciliśmy.......
Pani M. odkrywa nawy trop.
Czując wdzięczność do pani M za katalogowanie naszej korespondencji z urzędami, zapomnielismy o tym, że pani M. poza zaletami, posiada też wady. I właśnie wady pani M.ujawniły się przy dzisiejszym spotkaniu.
Kiedy pani M.stanęła w drzwiach wyglądała na wyraźnie zaaferowaną.
- Dzień dobry -powiedzielismy -jak pani idzie kataloganie?
- Prawie skończyłam - odparła pani M. -ale to nieważne.
Nieważne? - aż dech nam zaparło. Katalogi były w naszej opinii najważniejszym elementem naszych działań. Absolutnie najwazniejszym. Katalogi to dokumentacja poświadczająca zauważone nieprawidłowości i cała nasza korespondencja z urzędami, które usiłuja nam wmówić, że żadnych nieprawidłowości nie ma. Jak coś stakiego może być nieważne?
- Pani M, pani chyba żartuje - wyjąkalismy -Co to znaczy nieważne?
- Bo ja myslę, że cuda których doświadczyliście to tylko nic wporównaniu z innymi cudami,które są w tej okolicy- powiedziała pani M. - Myślę,że cała ta okolica cudami stoi.
Cuda to teoria pani M. na temat doświadczonych przez nas nieprawidłowości. Pani M. nie wierzy że urzędnicy mogą łamać prawo, więc uważa że to czego doświadczyliśmy świadczy o zjawiskach paranormalnych czyli cudach. W tym rozumieniu to,że okolica cudami stoi zabrzmiało naprawdę groźnie.
- A co dokładnie ma pani na myśli pani M.?- nerwowo przełknęlismy śline. Nie chcielismy żadnych więcej cudów, ani na dużą ani małą skalę, ani prawdziwych, ani urojonych. Chcielismy wyremontować wreszcie dom i żyć w nim sobie spokojnie.
- Jeszcze nie wiem-powiedziała pani M.
Poczulismy lekka ulgę.
- Ale się dowiem -dodała radośnie pani M.
Westchnęlismy.
- Pani M, czy nie zechciałaby pani najpierw skończyć porządkowania katalogów, zanim zabierze się pani za poszukiwanie kolejnych cudów.
- Mogę robić to równocześnie. - odparła pani M.-Mam podzielną uwagę. Zupełnie jak pan Samochodzik albo... kapitan Żbik - dodała lekko się rumieniąc.
Podsumowując dowiedzielismy się właśnie dwóch rzeczy. Po pierwsze porządkowanie katalogów potrwa jeszcze kilka dni. Po drugie pani M. poza panem Samochodzikiem lubi jeszcze kapitana Żbika. A my? Kim w/g niej jesteśmy? Hansem Klossem czy czterema pancernymi?
Kiedy pani M.stanęła w drzwiach wyglądała na wyraźnie zaaferowaną.
- Dzień dobry -powiedzielismy -jak pani idzie kataloganie?
- Prawie skończyłam - odparła pani M. -ale to nieważne.
Nieważne? - aż dech nam zaparło. Katalogi były w naszej opinii najważniejszym elementem naszych działań. Absolutnie najwazniejszym. Katalogi to dokumentacja poświadczająca zauważone nieprawidłowości i cała nasza korespondencja z urzędami, które usiłuja nam wmówić, że żadnych nieprawidłowości nie ma. Jak coś stakiego może być nieważne?
- Pani M, pani chyba żartuje - wyjąkalismy -Co to znaczy nieważne?
- Bo ja myslę, że cuda których doświadczyliście to tylko nic wporównaniu z innymi cudami,które są w tej okolicy- powiedziała pani M. - Myślę,że cała ta okolica cudami stoi.
Cuda to teoria pani M. na temat doświadczonych przez nas nieprawidłowości. Pani M. nie wierzy że urzędnicy mogą łamać prawo, więc uważa że to czego doświadczyliśmy świadczy o zjawiskach paranormalnych czyli cudach. W tym rozumieniu to,że okolica cudami stoi zabrzmiało naprawdę groźnie.
- A co dokładnie ma pani na myśli pani M.?- nerwowo przełknęlismy śline. Nie chcielismy żadnych więcej cudów, ani na dużą ani małą skalę, ani prawdziwych, ani urojonych. Chcielismy wyremontować wreszcie dom i żyć w nim sobie spokojnie.
- Jeszcze nie wiem-powiedziała pani M.
Poczulismy lekka ulgę.
- Ale się dowiem -dodała radośnie pani M.
Westchnęlismy.
- Pani M, czy nie zechciałaby pani najpierw skończyć porządkowania katalogów, zanim zabierze się pani za poszukiwanie kolejnych cudów.
- Mogę robić to równocześnie. - odparła pani M.-Mam podzielną uwagę. Zupełnie jak pan Samochodzik albo... kapitan Żbik - dodała lekko się rumieniąc.
Podsumowując dowiedzielismy się właśnie dwóch rzeczy. Po pierwsze porządkowanie katalogów potrwa jeszcze kilka dni. Po drugie pani M. poza panem Samochodzikiem lubi jeszcze kapitana Żbika. A my? Kim w/g niej jesteśmy? Hansem Klossem czy czterema pancernymi?
Usiłujemy unieszkodliwić panią M.
Byliśmy przerażeni nowa obsesja pani M. Wobec czego pomysł podrzucenia jej komuś.innemu wydał się nam bardzo atrakcyjny. Pozostało tylko upatrzyć sobie ofiarę. W pierwszej kolejności nasz wybór padł na ABW (czyli Archiwum Bibliotek Wiejskich). Oni panią M.mają na co dzień i są do niej przyzwyczajeni. Z pewnością nie będzie problemu ze znalezieniem jej jakiegoś zajęcia w nadgodzinach, które uniemożliwi jej tropienie kolejnych cudów.
Wyszukaliśmy w książce telefonicznej numer telefonu i wystukaliśmy cyfry.
- Halo. Dzień dobry czy możemy rozmawiać z szefem pani M?
- Przy telefonie
- Witamy. -odchrząkęlismy - Mamy do Pana dość delikatna sprawę.
- Słucham - powiedział podejrzliwie głos
Wzięliśmy głęboki oddech
- Czy nie zechciałby dać pan dać pani M. jakiegoś dodatkowego zajęcia w nadgodzinach. Jakieś porządkowanie archiwów, sortowanie archiwów, kopiowanie archiwów.
- Niestety nie posiadam budżetu na nadgodziny - stwierdził sucho głos
- Przekażemy panu dotację na ten cel - jęknęlismy z desperacją
Szef pani M. wyraźnie się usztywnił.
- Niestety nie jest to możliwe - powiedział stanowczo - nie przyjmujemy żadnych dotacji.
- Jak to - zaprotestowalismy -przecież na państwa stronie pisze......
Szef pani M. przerwał nam brutalnie.
- Po pierwsze nie pisze, ale jest napisane, po drugie pisać sobie może, a po trzecie przedwczoraj udzieliłem pani M. bezterminowego pełnopłatnego urlopu.
Zakręciło nam się w głowie.
- Ale dlaczego? - jękneliśmy
- Bo zaangażowała się jako wolontariuszka w sprawę,,która wymaga od niej pełnego zaangażowania.
- Ale to nie powód, żeby udzielać jej beztermiowego pełnopłatnego urlopu!
- Każdy powód jest dobry - powiedział szef pani M. udręczonym głosem i odłozył słuchawkę.
Westchnęlismy. Wstrętny gad wpadł na nasz pomysł pozbycia się pani M, zanim my na niego wpadlismy.
Wyszukaliśmy w książce telefonicznej numer telefonu i wystukaliśmy cyfry.
- Halo. Dzień dobry czy możemy rozmawiać z szefem pani M?
- Przy telefonie
- Witamy. -odchrząkęlismy - Mamy do Pana dość delikatna sprawę.
- Słucham - powiedział podejrzliwie głos
Wzięliśmy głęboki oddech
- Czy nie zechciałby dać pan dać pani M. jakiegoś dodatkowego zajęcia w nadgodzinach. Jakieś porządkowanie archiwów, sortowanie archiwów, kopiowanie archiwów.
- Niestety nie posiadam budżetu na nadgodziny - stwierdził sucho głos
- Przekażemy panu dotację na ten cel - jęknęlismy z desperacją
Szef pani M. wyraźnie się usztywnił.
- Niestety nie jest to możliwe - powiedział stanowczo - nie przyjmujemy żadnych dotacji.
- Jak to - zaprotestowalismy -przecież na państwa stronie pisze......
Szef pani M. przerwał nam brutalnie.
- Po pierwsze nie pisze, ale jest napisane, po drugie pisać sobie może, a po trzecie przedwczoraj udzieliłem pani M. bezterminowego pełnopłatnego urlopu.
Zakręciło nam się w głowie.
- Ale dlaczego? - jękneliśmy
- Bo zaangażowała się jako wolontariuszka w sprawę,,która wymaga od niej pełnego zaangażowania.
- Ale to nie powód, żeby udzielać jej beztermiowego pełnopłatnego urlopu!
- Każdy powód jest dobry - powiedział szef pani M. udręczonym głosem i odłozył słuchawkę.
Westchnęlismy. Wstrętny gad wpadł na nasz pomysł pozbycia się pani M, zanim my na niego wpadlismy.
Pani M przynosi katalogi do akceptacji
Mimo kłopotów z panią M. (które spowodowały, że w desperacji chcielismy się jej pozbyć za wszelką cenę) musimy przyznać, że zdołała jednak stanać na wysokości zadania. Lata praktyki jako archiwistka nie poszły na marne i przedstawiła nam dzisiaj do akceptacji naprawdę śliczny katalog dla zjawiska które ona określa jako cud pierwszy (budowlany).
Musimy wyznać,że zauroczeni jego formą poświęcilismy koncepcji "cudu pierwszego (budowlanego)" nieco myśli i być może nie jest ona taka zła jak się wydaje. Jeżeli jakakolwiek poważna instytucja, łącząc się w oszołomstwie z panią M. uznałby,że rzeczywiście mamy do czynienia z cudami, (a nie np. naruszeniem prawa) to nasza nieszczęsna nieruchomość miałaby potencjał stać się rozchwytywaną atrakcja turystyczną, która rozkwitałaby pod światłym zarządem Kapituły Wielkiego Kalesona (organizacji która nieopatrznie wezwaliśmy w chwili desperacji i w której pani M też robi jako woluntariusz)
Pani M. powierzyłoby się rolę kustosza i pilnowanie kramiku z pamiatkami,Mieciunia (ambasador Kapituły Wielkiego Kalesona) trzymałaby silną ręką ekskluzywne Plesnio-SPA z ekskluzywnym hotelem, a Frajer (członek Kapituły Wielkiego Kalesona - zdaje się jedyny) wykłócałby się ze wszelkimi urzędami,które próbowałyby rzucić jakiekolwiek kłody pod nogi.
My tymczasem moglibysmy udać się na długi pobyt w sanatorium, żeby uleczyć nasze znękane pleśnią ciała i umysły.
Pogrążylismy się w błogich marzeniach. Po namysle uznaliśmy jednak że wybiegamy myslą zbyt daleko w przyszłość i na razie powinniśmy skoncentrować się na przejrzeniu dostarczonego przez panią M. katalogu (a dokładniej na dopilnowaniu, żeby pani M zbytnio w nim nie "nacudowała"). Przeglądanie mamy zamiar skonczyć do jutra i wtedy to ogłosimy światu wielkie dzieło pani M czyli katalog pierwszy.
Pani M poczuła się dotknięta tym, ze chcemy poprawiac jej katalog. zwoała nadzwyczajne posiedzenie Kapituły Wielkiego Kalesona, na którym, powołując sie na postanowienia Umowy o korzystaniu z usług kapituły zabroniono nam nie tylko poprawiania katalogów, ale równiez szeregu innych rzeczy. Poczulismy sie wdeptani w ziemie. pozostałe katalogi opublikowaismy nawet ich nie czytając.
Musimy wyznać,że zauroczeni jego formą poświęcilismy koncepcji "cudu pierwszego (budowlanego)" nieco myśli i być może nie jest ona taka zła jak się wydaje. Jeżeli jakakolwiek poważna instytucja, łącząc się w oszołomstwie z panią M. uznałby,że rzeczywiście mamy do czynienia z cudami, (a nie np. naruszeniem prawa) to nasza nieszczęsna nieruchomość miałaby potencjał stać się rozchwytywaną atrakcja turystyczną, która rozkwitałaby pod światłym zarządem Kapituły Wielkiego Kalesona (organizacji która nieopatrznie wezwaliśmy w chwili desperacji i w której pani M też robi jako woluntariusz)
Pani M. powierzyłoby się rolę kustosza i pilnowanie kramiku z pamiatkami,Mieciunia (ambasador Kapituły Wielkiego Kalesona) trzymałaby silną ręką ekskluzywne Plesnio-SPA z ekskluzywnym hotelem, a Frajer (członek Kapituły Wielkiego Kalesona - zdaje się jedyny) wykłócałby się ze wszelkimi urzędami,które próbowałyby rzucić jakiekolwiek kłody pod nogi.
My tymczasem moglibysmy udać się na długi pobyt w sanatorium, żeby uleczyć nasze znękane pleśnią ciała i umysły.
Pogrążylismy się w błogich marzeniach. Po namysle uznaliśmy jednak że wybiegamy myslą zbyt daleko w przyszłość i na razie powinniśmy skoncentrować się na przejrzeniu dostarczonego przez panią M. katalogu (a dokładniej na dopilnowaniu, żeby pani M zbytnio w nim nie "nacudowała"). Przeglądanie mamy zamiar skonczyć do jutra i wtedy to ogłosimy światu wielkie dzieło pani M czyli katalog pierwszy.
Pani M poczuła się dotknięta tym, ze chcemy poprawiac jej katalog. zwoała nadzwyczajne posiedzenie Kapituły Wielkiego Kalesona, na którym, powołując sie na postanowienia Umowy o korzystaniu z usług kapituły zabroniono nam nie tylko poprawiania katalogów, ale równiez szeregu innych rzeczy. Poczulismy sie wdeptani w ziemie. pozostałe katalogi opublikowaismy nawet ich nie czytając.
Pani M. czuje si ę niekochana
Pani M przyszla tego dnia wyraźnie zmartwiona.
- Co się stało pani M? -zapytalismy uprzejmie -poszukiwanie dalszych cudów pani nie wychodzi?
-Wychodzi -odparła żałosnie pani M- Tylko...Wojewódzki Konserwator Zabytków chyba mnie nie kocha.
Ta wiadomość strzeliła w nas niczym piorun z jasnego nieba. Nie podejrzewalismy pani M o jakiekolwiek bliższe relacje z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków.
- Dlaczego pani tak mysli? -zapytalismy oczekujac jakichś nieprzyzwoitych sensacji
- Nie chce przekazać mi informacji publicznej -chlipneła pani M.-Bo mówi,ze nie wykazałam interesu prawnego.
No tak to było do przewidzenia.
-Niech sie pani nie martwi pani M- powiedzielismy pocieszajaco - nas też Wojewódzki Konserwator Zabytków nie kocha.
Trudno było zeby nas kochał. zasypywalismy go natrętnymi pismami z żadaniem wyjasnienia zjawiska, które pani M określała jako "cud drzewiasty". Złozylismy dwukrotnie doniesienie do prokuratury w sprawie zbadania cudu drzewiastego itp.
Pani M pociagneła nosem i zrobiło nam się jej naprawdę szkoda. Jak mozna było tak ranić uczucia tej nieszczęsnej istoty odmawiając jej brutalnie dostepu do informacji publicznej. Czy konserwator nie widzi jak ona przez to cierpi? I od kiedy żeby otrzymać informację publiczną potrzebny jest interes prawny?
- Niech sie pani nie martwi pani M- powiedzielismy ,czując jak budzi się w nas potrzeba chwilowego zostania broniacym pani M rycerzem. - My mu już powiemy co myslimy na ten temat.
Pani M rozpromieniła się- Dziekuję - wykrzyknęła -Jestescie wspaniali.
- Drobiazg -odrzchaknęlismy - naprawdę nie ma o czym mówić.
Poniżej korespondencja z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków .
- Co się stało pani M? -zapytalismy uprzejmie -poszukiwanie dalszych cudów pani nie wychodzi?
-Wychodzi -odparła żałosnie pani M- Tylko...Wojewódzki Konserwator Zabytków chyba mnie nie kocha.
Ta wiadomość strzeliła w nas niczym piorun z jasnego nieba. Nie podejrzewalismy pani M o jakiekolwiek bliższe relacje z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków.
- Dlaczego pani tak mysli? -zapytalismy oczekujac jakichś nieprzyzwoitych sensacji
- Nie chce przekazać mi informacji publicznej -chlipneła pani M.-Bo mówi,ze nie wykazałam interesu prawnego.
No tak to było do przewidzenia.
-Niech sie pani nie martwi pani M- powiedzielismy pocieszajaco - nas też Wojewódzki Konserwator Zabytków nie kocha.
Trudno było zeby nas kochał. zasypywalismy go natrętnymi pismami z żadaniem wyjasnienia zjawiska, które pani M określała jako "cud drzewiasty". Złozylismy dwukrotnie doniesienie do prokuratury w sprawie zbadania cudu drzewiastego itp.
Pani M pociagneła nosem i zrobiło nam się jej naprawdę szkoda. Jak mozna było tak ranić uczucia tej nieszczęsnej istoty odmawiając jej brutalnie dostepu do informacji publicznej. Czy konserwator nie widzi jak ona przez to cierpi? I od kiedy żeby otrzymać informację publiczną potrzebny jest interes prawny?
- Niech sie pani nie martwi pani M- powiedzielismy ,czując jak budzi się w nas potrzeba chwilowego zostania broniacym pani M rycerzem. - My mu już powiemy co myslimy na ten temat.
Pani M rozpromieniła się- Dziekuję - wykrzyknęła -Jestescie wspaniali.
- Drobiazg -odrzchaknęlismy - naprawdę nie ma o czym mówić.
Poniżej korespondencja z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków .
|
|
|
|
Pani M i cud 5.
Tytułem wyjaśnień opowiedzieć nalezy skąd wziął się cud piąty. Otóż jest to wynik rzeczy w działaniu Kapituły Wielkiego Kalesona rzadkiej i niespotykanej, a mianowicie zgodnej współpracy pomiedzy jej reprezentantami (co już samo w sobie graniczyło z cudem). Współpraca miała miejsce między panią M i Frajerem, a było to tak.
Pewnego dnia nawiedzeni zostaliśmy przez Frajera. Frajer wdrapał się na swój ulubiony fotel po naszym dziadku, Zamachał w powietrzu nogami i odchrząknął. Wyglądało jakby chciał nam coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedział jak zacząć.
- Coś się stało?-zapytalismy lekko zaniepokojeni.
-Sam nie wiem - Frajer nerwowo zawiercił się w fotelu- Niewygodny ten mebel jakoś. Chyba sprężyny wychodzą. Poduszkę jakąś mogę prosić.
Fotel nie miał sprężyn,ale nie chcąc się kłócić z Frajerem podaliśmy mu poduszkę.
-Teraz lepiej?
- Trochę - kiwnął głową Frajer-Ale nie do końca.
-Może jeszcze jedną poduszkę
-Nie dziękuję- odparł Frajer - Jestem człowiekiem twardym. Nie zwracam uwagi na takie drobiazgi jak niewygodne siedzenia.
Odchrząknelismy coś niewyraźnie.
- O co więc chodzi?
Frajer westchnął
- Jak już powiedziałem jestem człowiekiem twardym. Ukończyłem korespondencyjny kurs komandosów. Zniosę wiele.
Poczuliśmy się zaintrygowani.Tymczasem Frajer kontynuował.
- W dzieciństwie dobrowolnie piłem tran. W szkole sto razy przepisałem słownik ortograficzny. Dla zdrowia codziennie mocze nogi w zimnej wodzie,ale tego - głos Frajera się załamał - po prostu nie zniosę. Potrzebuję pomocy. Ratuuuuuunku.
Pokiwalismy ze zrozumieniem głowami.
-Mieciunia rzeczywiście czasem bywa trudna -powiedzieliśmy delikatnie - Ale kiedy przestanie się przejmować jej bezpośredniością i zrozumie, że naprawdę ma dobre intencje.....
- Jaka Mieciunia? -przerwał nam Frajer -Tą wredną pseudo-romantyczną babe mogę jeszcze znieść.To pani M.
- Pani M? - zapytalismy zdziwieni
- Tak. Ta szalona aktywistka -potwierdził Frajer - Ona mnie wykończy.
**
Po wypiciu szklaneczki rumianku dla rozluźnienia Frajer zaczął opowiadać o swoich cięzkich przeżyciach z panią M. Właściwie sam był winien swoich kłopotów,bo poprosił panią M. o pomoc w porządkowaniu papierów. Chociaż absolutnie się tego wypierał podejrzewalismy, że zrobił to z czystego lenistwa.
- Chciałem tylko,żeby udzieliła mi porady na temat sortowania papierów. -powiedział Frajer - Jest w końcu archiwistką,nie? Na początku nawet się ucieszyłem, kiedy powiedziała, że może mi te papiery też pomóc poukładać. Dałem jej wszystko decyzje administracyjne, inwentaryzacje, moje notatki. Myslałem, że dostanę to z powrotem następnego dnia posortowane i wpięte w segregator, tymczasem pani M przyszła dopiero tydzień później bez segregatora, za to z niezdrowym błyskiem w oczach. Zapytałem gdzie mój segregator,a ona odpowiedziała,że segregator jest nieważny bo znalazła... Nigdy nie zgadniecie co znalazła...
- Cud?- zapytalismy niewinnie
- Skąd wiecie? - Frajer wytrzeszczył oczy
- Intuicja - usmiechnęlismy się jadowicie. Co mielismy mu tłumaczyc,że jest to już piąty cud,którego dopatrzyła się w naszej sprawie pani M,a jej obsesja na temat cudów była nam już znana od najgorszej strony.
- Próbowałem jej wytłumaczyć jak normalnemu człowiekowi -zazgrzytał zębami Frajer- że cuda nie istnieją i to co znalazła może byc co najwyżej dobrze udokumentowanym naruszeniem prawa. Jakbym mówił...
-.......do ściany -podpowiedzieliśmy skwapliwie.
- Dokładnie- kiwnął głową Frajer- Skąd wiecie?
- Bo w dokumentach,które dostała od nas znalazła już cztery cuda-uchylilismy rąbka tajemnicy.
- I co ja mam teraz zrobić? -westchnął Frajer - Ja mam już całą korespondencję urzędową w tej sprawie przygotowaną. Wyliczone naruszone, w mojej opinii, przepisy, pominiete uregulowania prawne i żądania pociągnięcia winnych do odpowiedzialności karnej. I co mam teraz napisać,że właściwie naruszenia prawa nie ma, za to jest cud? Ośmieszę się.
Pokiwalismy ze zrozumieniem głowami.
- Poradźcie coś - jęknął Frajer - W końcu daliście sobie już radę z czterema cudami,które ta szalona aktywistka wymysliła.
- Niestety-westchnelismy -Nie poradziliśmy sobie.
* * *
Na skutek błagań Frajera postanowiliśmy jednak o cudzie piątym z panią M. porozmawiać. Zaprosiliśmy ją podstepnie obiecując herbatkę i ciastka.
Pani M przysiadła skromnie na brzegu krzesła i zajeła się zapychaniem sobie ust ogromnym ptysiem, siorbiąc do tego drobnymi łyczkami herbatę.
- Był u nas Frajer - zaczęlismy - I skarżył się na panią.
Pani M zakrztusiła się ptysiem. Rzuciliśmy się na pomoc i nastapiła przerwa techniczna w czasie której energicznie poklepywalismy panią M po plecach,a ona próbowała, jak to się fachowo mówi, "udrożnić swoje drogi oddechowe" z resztek ptysia.
Kiedy wreszcie pani M odzyskała głos wydusiła z siebie
- Ja chciałam tylko pomóc.
Kiwnelismy głowami. Problem z panią M polegał na tym, że ona zawsze chciała tylko pomóc.
- Rozumiemy panią, pani M - powiedzielismy - Ale niech pani zrozumie też Frajera. On w żadne cuda nie wierzy.
- Ja wszystko rozumiem -pani M poprawiła okulary-Ale to na pewno najprawdziwszy cud.
Skrzywilismy się sceptycznie.
- Ja tu mam wszystko opracowane -pani M sięgnęła do torebki z której wydobyła opasłą teczkę. Proszę spojrzeć tutaj. Szereg dokumentów potwierdza, że istniał w tym miejscu budynek jednorodzinny dwulokalowy.
Spojrzelismy w dokumenty.Trudno było się z tym nie zgodzić.
- A teraz prosze spojrzeć tutaj- Pani M. podsunęła nam pod nos zaświadczenie wydane przez dobrze nam znany urząd. - Budynek stał się wielorodzinnym trzylokalowym.
- Rzeczywiście- zlustrowalismy zaświadczenie.
- Co więcej urzednik wydający zaświadczenie musiał wiedzieć,że w tym miejscu nie może być budynków wielorodzinnych. Musiał wiedzieć też, że lokal nr 3 jest wynikiem samowoli budowlanej, albo kawałkiem niezagospodarowanego strychu i nie spełnia standardów lokalu mieszkalnego. -pani M. była wyraźnie podekscytowana.
- Jednym słowem chce nam pani powiedzieć, że mamy do czynienia z przestępstwem?
- Nie -pokręciła głową pani M- Z cudem. Tylko cud mógł przecież spowodować,że urzednik wydając swoje zaświadczenie pominał szereg istotnych okoliczności,których musiał być świadomy.
Westchnelismy. Pani M. była niereformowalna.
Pewnego dnia nawiedzeni zostaliśmy przez Frajera. Frajer wdrapał się na swój ulubiony fotel po naszym dziadku, Zamachał w powietrzu nogami i odchrząknął. Wyglądało jakby chciał nam coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedział jak zacząć.
- Coś się stało?-zapytalismy lekko zaniepokojeni.
-Sam nie wiem - Frajer nerwowo zawiercił się w fotelu- Niewygodny ten mebel jakoś. Chyba sprężyny wychodzą. Poduszkę jakąś mogę prosić.
Fotel nie miał sprężyn,ale nie chcąc się kłócić z Frajerem podaliśmy mu poduszkę.
-Teraz lepiej?
- Trochę - kiwnął głową Frajer-Ale nie do końca.
-Może jeszcze jedną poduszkę
-Nie dziękuję- odparł Frajer - Jestem człowiekiem twardym. Nie zwracam uwagi na takie drobiazgi jak niewygodne siedzenia.
Odchrząknelismy coś niewyraźnie.
- O co więc chodzi?
Frajer westchnął
- Jak już powiedziałem jestem człowiekiem twardym. Ukończyłem korespondencyjny kurs komandosów. Zniosę wiele.
Poczuliśmy się zaintrygowani.Tymczasem Frajer kontynuował.
- W dzieciństwie dobrowolnie piłem tran. W szkole sto razy przepisałem słownik ortograficzny. Dla zdrowia codziennie mocze nogi w zimnej wodzie,ale tego - głos Frajera się załamał - po prostu nie zniosę. Potrzebuję pomocy. Ratuuuuuunku.
Pokiwalismy ze zrozumieniem głowami.
-Mieciunia rzeczywiście czasem bywa trudna -powiedzieliśmy delikatnie - Ale kiedy przestanie się przejmować jej bezpośredniością i zrozumie, że naprawdę ma dobre intencje.....
- Jaka Mieciunia? -przerwał nam Frajer -Tą wredną pseudo-romantyczną babe mogę jeszcze znieść.To pani M.
- Pani M? - zapytalismy zdziwieni
- Tak. Ta szalona aktywistka -potwierdził Frajer - Ona mnie wykończy.
**
Po wypiciu szklaneczki rumianku dla rozluźnienia Frajer zaczął opowiadać o swoich cięzkich przeżyciach z panią M. Właściwie sam był winien swoich kłopotów,bo poprosił panią M. o pomoc w porządkowaniu papierów. Chociaż absolutnie się tego wypierał podejrzewalismy, że zrobił to z czystego lenistwa.
- Chciałem tylko,żeby udzieliła mi porady na temat sortowania papierów. -powiedział Frajer - Jest w końcu archiwistką,nie? Na początku nawet się ucieszyłem, kiedy powiedziała, że może mi te papiery też pomóc poukładać. Dałem jej wszystko decyzje administracyjne, inwentaryzacje, moje notatki. Myslałem, że dostanę to z powrotem następnego dnia posortowane i wpięte w segregator, tymczasem pani M przyszła dopiero tydzień później bez segregatora, za to z niezdrowym błyskiem w oczach. Zapytałem gdzie mój segregator,a ona odpowiedziała,że segregator jest nieważny bo znalazła... Nigdy nie zgadniecie co znalazła...
- Cud?- zapytalismy niewinnie
- Skąd wiecie? - Frajer wytrzeszczył oczy
- Intuicja - usmiechnęlismy się jadowicie. Co mielismy mu tłumaczyc,że jest to już piąty cud,którego dopatrzyła się w naszej sprawie pani M,a jej obsesja na temat cudów była nam już znana od najgorszej strony.
- Próbowałem jej wytłumaczyć jak normalnemu człowiekowi -zazgrzytał zębami Frajer- że cuda nie istnieją i to co znalazła może byc co najwyżej dobrze udokumentowanym naruszeniem prawa. Jakbym mówił...
-.......do ściany -podpowiedzieliśmy skwapliwie.
- Dokładnie- kiwnął głową Frajer- Skąd wiecie?
- Bo w dokumentach,które dostała od nas znalazła już cztery cuda-uchylilismy rąbka tajemnicy.
- I co ja mam teraz zrobić? -westchnął Frajer - Ja mam już całą korespondencję urzędową w tej sprawie przygotowaną. Wyliczone naruszone, w mojej opinii, przepisy, pominiete uregulowania prawne i żądania pociągnięcia winnych do odpowiedzialności karnej. I co mam teraz napisać,że właściwie naruszenia prawa nie ma, za to jest cud? Ośmieszę się.
Pokiwalismy ze zrozumieniem głowami.
- Poradźcie coś - jęknął Frajer - W końcu daliście sobie już radę z czterema cudami,które ta szalona aktywistka wymysliła.
- Niestety-westchnelismy -Nie poradziliśmy sobie.
* * *
Na skutek błagań Frajera postanowiliśmy jednak o cudzie piątym z panią M. porozmawiać. Zaprosiliśmy ją podstepnie obiecując herbatkę i ciastka.
Pani M przysiadła skromnie na brzegu krzesła i zajeła się zapychaniem sobie ust ogromnym ptysiem, siorbiąc do tego drobnymi łyczkami herbatę.
- Był u nas Frajer - zaczęlismy - I skarżył się na panią.
Pani M zakrztusiła się ptysiem. Rzuciliśmy się na pomoc i nastapiła przerwa techniczna w czasie której energicznie poklepywalismy panią M po plecach,a ona próbowała, jak to się fachowo mówi, "udrożnić swoje drogi oddechowe" z resztek ptysia.
Kiedy wreszcie pani M odzyskała głos wydusiła z siebie
- Ja chciałam tylko pomóc.
Kiwnelismy głowami. Problem z panią M polegał na tym, że ona zawsze chciała tylko pomóc.
- Rozumiemy panią, pani M - powiedzielismy - Ale niech pani zrozumie też Frajera. On w żadne cuda nie wierzy.
- Ja wszystko rozumiem -pani M poprawiła okulary-Ale to na pewno najprawdziwszy cud.
Skrzywilismy się sceptycznie.
- Ja tu mam wszystko opracowane -pani M sięgnęła do torebki z której wydobyła opasłą teczkę. Proszę spojrzeć tutaj. Szereg dokumentów potwierdza, że istniał w tym miejscu budynek jednorodzinny dwulokalowy.
Spojrzelismy w dokumenty.Trudno było się z tym nie zgodzić.
- A teraz prosze spojrzeć tutaj- Pani M. podsunęła nam pod nos zaświadczenie wydane przez dobrze nam znany urząd. - Budynek stał się wielorodzinnym trzylokalowym.
- Rzeczywiście- zlustrowalismy zaświadczenie.
- Co więcej urzednik wydający zaświadczenie musiał wiedzieć,że w tym miejscu nie może być budynków wielorodzinnych. Musiał wiedzieć też, że lokal nr 3 jest wynikiem samowoli budowlanej, albo kawałkiem niezagospodarowanego strychu i nie spełnia standardów lokalu mieszkalnego. -pani M. była wyraźnie podekscytowana.
- Jednym słowem chce nam pani powiedzieć, że mamy do czynienia z przestępstwem?
- Nie -pokręciła głową pani M- Z cudem. Tylko cud mógł przecież spowodować,że urzednik wydając swoje zaświadczenie pominał szereg istotnych okoliczności,których musiał być świadomy.
Westchnelismy. Pani M. była niereformowalna.
Pani M i tajemnica lokalu 3 (czyli dogrywka cudu 5)
Myslelismy że temat cudu piatego mamy juz zamknięty. Zaczęliśmy nawet przyzwyczajać się do koncepcji pani M. Zwłaszcza,że prokuratura rejonowa do której się zwrócilismy wydawała się z panią M. zgadzać.
Nie docenilismy jednak pani M. Zjawiła się u nas kilka dni później, jej oczy płonęły niezdrowym blaskiem, włos był zmierzwiony, a kołnierzyk przekrzywiony.
- Co się stało pani M? -zapytaliśmy
- Rozwiązałam zagadkę -wykrzyknęła pani M.
-Jaką zagadkę -zdziwiliśmy się
- Zagadkę wszystkiego!!!
To brzmiało naprawdę niepokojąco. Jeśli pani M wzięła się za wyjaśnienie kto zbudował piramidy,skąd wzięło się zycie na ziemi, albo dlaczego zabito Kennedy'ego to mogło grozić naprawdę duzym nieszczęściem. Wybuchem trzeciej wojny światowej co najmniej.
- Powoli pani M - powiedzielismy łagodnie mając nadzieję ją nieco przyhamowac. -Co pani rozumie przez zagadke wszystkiego?
- Plesni.
Odetchnalismy z ulgą. Jak na razie pani M nie zamierzała niszczyć całego świata. Skoncentrowała się zamiast tego na naszym domu,ale i tak on był do remontu.
- Co pani odkryła odnosnie pleśni? -zapytalismy z rezygnacją
Pani M.usmiechnęła się tajemniczo
- Pamiętacie co mówiłam ostatnio o cudzie piątym?
Jak moglibyśmy nie pamiętać.
- Otóż coś w cudzie piątym mnie niepokoiło,ale nie wiedziałam co.
Nas też coś niepokoiło. Tyle,że my wiedzielismy co. Obsesja pani M. z cudami.
- Mysłałam o tym całą noc.Potem cały dzień i znów całą noc. Aż wreszcie znalazłam rozwiązanie.
- Tak? - zapytalismy bojąc się nawet mysleć, jaki tez może być pokręcony produkt trawionego bezsennoscią umysłu pani M.
Pani M. odchrząknęła
-Najpierw fakty. Ten budynek był jednorodzinny dwulokalowy. Jako taki istniał od szeregu lat, zgadza się?
- Zgadza- kiwnęlismy głowami.
- Potem poprzedni właściciele dokonali samowoli budowlanej i utworzyli lokal nr 3. Zgadza się?
- Chyba tak.
- Samowole budowlane zmieniły rozkład pomieszczeń w jego środku,zaburzając tym samym wentylację. Spowodowały też dodatkowe obciążenia parą wodną wydobywającą się z nielegalnie urządzonej kuchni i łazienki nowo powstałego lokalu nr 3. Zgadza się.
Zdziwiło nas skad u pani M takie fachowe słownictwo, ale to co mówiła brzmiało logicznie.
- Tak.
- Przez pierwsze lata istnienia lokalu nr 3 nie było to odczuwalne bo był jedynie sporadycznie wykorzystywany przez rodzinę poprzednich właścicieli. Kiedy kupiła go obca osoba i zaczęła wykorzystywać jako normalny lokal mieszkalny sytuacja się zmieniła. Niesprawna wentylacja w budynku nie była już w stanie poradzić sobie z obciażeniami. Para wodna zaczęła gromadzić się powodując zapleśnienie ścian.
Po prostu nie moglismy wydobyc z siebie głosu. Pani M.mówiła z sensem.
- Być może problem udałoby się jakoś rozwiązać,gdyby nie osoba która nabyła lokalnr 3. Nie wiadomo jakie powody skłoniły ją do zapłacenia horrendalnej sumy za lokal mieszkalny,który nie spełnia standardów lokalu mieszkalnego.
Kiwnęlismy głowami. Zaadaptowany kawałek strychu. Wspólna klatka schodowa odzielająca pokoje od mikroskopijnej kuchni,z której wejście prowadziło wprost do łazienki z toaletą.Tymczasem pani M. kontynuowała.
- Pozostaje jedynie zagadką dlaczego osoba ta zorientowawszy się co kupiła zamiast dochodzić odszkodowania od poprzednich właścicieli zaczęła uniemożliwiać remonty budynku,jednoczesnie próbując sprzedać ten lokal za cenę, która wydaje się przekraczać jego wartość? I dlaczego nadzór budowlany nie chce wydać nakazów remontu, chociaz musi mieć dokumenty potwierdzające to wszystko co powiedziałam?
- Jak pani mysli dlaczego? -wyszeptalismy zafascynowani nagłą przemiana pani M.
- Bo to przecież cud piaty -usmiechnęła się pani M. - kolejny przejaw jego działania.
Jak to się mówi w literaturze "cały czas prysł". Pani M, która przez chwilę wydawała nam się niczym skrzyzowanie Sherlocka Holmesa z Herkulesem Poirot stała się znów panią M.
Czy cud piaty to cud? Prawdę mówiąc mamy na ten temat mieszana opinię. Jedynym przejawem cudu wydaje nam sie to że urzędnik dowiedziawszy się o "tajemnicy lokalu nr 3" nie podjął działań w celu jej rozwiązania. Zamiast tego urzędnik wybrał drogę eskalacji sprawy, co wydaje się wskazywać że (pozbawione podstaw prawnych) utrudnianie nam życia po raz kolejny stało się jego priorytetem. Dlaczego? Byc może kluczem do zagadki są właśnie dziejące się w okolicy cuda. Może gdzieś czai sie juz cud szósty.
Nie docenilismy jednak pani M. Zjawiła się u nas kilka dni później, jej oczy płonęły niezdrowym blaskiem, włos był zmierzwiony, a kołnierzyk przekrzywiony.
- Co się stało pani M? -zapytaliśmy
- Rozwiązałam zagadkę -wykrzyknęła pani M.
-Jaką zagadkę -zdziwiliśmy się
- Zagadkę wszystkiego!!!
To brzmiało naprawdę niepokojąco. Jeśli pani M wzięła się za wyjaśnienie kto zbudował piramidy,skąd wzięło się zycie na ziemi, albo dlaczego zabito Kennedy'ego to mogło grozić naprawdę duzym nieszczęściem. Wybuchem trzeciej wojny światowej co najmniej.
- Powoli pani M - powiedzielismy łagodnie mając nadzieję ją nieco przyhamowac. -Co pani rozumie przez zagadke wszystkiego?
- Plesni.
Odetchnalismy z ulgą. Jak na razie pani M nie zamierzała niszczyć całego świata. Skoncentrowała się zamiast tego na naszym domu,ale i tak on był do remontu.
- Co pani odkryła odnosnie pleśni? -zapytalismy z rezygnacją
Pani M.usmiechnęła się tajemniczo
- Pamiętacie co mówiłam ostatnio o cudzie piątym?
Jak moglibyśmy nie pamiętać.
- Otóż coś w cudzie piątym mnie niepokoiło,ale nie wiedziałam co.
Nas też coś niepokoiło. Tyle,że my wiedzielismy co. Obsesja pani M. z cudami.
- Mysłałam o tym całą noc.Potem cały dzień i znów całą noc. Aż wreszcie znalazłam rozwiązanie.
- Tak? - zapytalismy bojąc się nawet mysleć, jaki tez może być pokręcony produkt trawionego bezsennoscią umysłu pani M.
Pani M. odchrząknęła
-Najpierw fakty. Ten budynek był jednorodzinny dwulokalowy. Jako taki istniał od szeregu lat, zgadza się?
- Zgadza- kiwnęlismy głowami.
- Potem poprzedni właściciele dokonali samowoli budowlanej i utworzyli lokal nr 3. Zgadza się?
- Chyba tak.
- Samowole budowlane zmieniły rozkład pomieszczeń w jego środku,zaburzając tym samym wentylację. Spowodowały też dodatkowe obciążenia parą wodną wydobywającą się z nielegalnie urządzonej kuchni i łazienki nowo powstałego lokalu nr 3. Zgadza się.
Zdziwiło nas skad u pani M takie fachowe słownictwo, ale to co mówiła brzmiało logicznie.
- Tak.
- Przez pierwsze lata istnienia lokalu nr 3 nie było to odczuwalne bo był jedynie sporadycznie wykorzystywany przez rodzinę poprzednich właścicieli. Kiedy kupiła go obca osoba i zaczęła wykorzystywać jako normalny lokal mieszkalny sytuacja się zmieniła. Niesprawna wentylacja w budynku nie była już w stanie poradzić sobie z obciażeniami. Para wodna zaczęła gromadzić się powodując zapleśnienie ścian.
Po prostu nie moglismy wydobyc z siebie głosu. Pani M.mówiła z sensem.
- Być może problem udałoby się jakoś rozwiązać,gdyby nie osoba która nabyła lokalnr 3. Nie wiadomo jakie powody skłoniły ją do zapłacenia horrendalnej sumy za lokal mieszkalny,który nie spełnia standardów lokalu mieszkalnego.
Kiwnęlismy głowami. Zaadaptowany kawałek strychu. Wspólna klatka schodowa odzielająca pokoje od mikroskopijnej kuchni,z której wejście prowadziło wprost do łazienki z toaletą.Tymczasem pani M. kontynuowała.
- Pozostaje jedynie zagadką dlaczego osoba ta zorientowawszy się co kupiła zamiast dochodzić odszkodowania od poprzednich właścicieli zaczęła uniemożliwiać remonty budynku,jednoczesnie próbując sprzedać ten lokal za cenę, która wydaje się przekraczać jego wartość? I dlaczego nadzór budowlany nie chce wydać nakazów remontu, chociaz musi mieć dokumenty potwierdzające to wszystko co powiedziałam?
- Jak pani mysli dlaczego? -wyszeptalismy zafascynowani nagłą przemiana pani M.
- Bo to przecież cud piaty -usmiechnęła się pani M. - kolejny przejaw jego działania.
Jak to się mówi w literaturze "cały czas prysł". Pani M, która przez chwilę wydawała nam się niczym skrzyzowanie Sherlocka Holmesa z Herkulesem Poirot stała się znów panią M.
Czy cud piaty to cud? Prawdę mówiąc mamy na ten temat mieszana opinię. Jedynym przejawem cudu wydaje nam sie to że urzędnik dowiedziawszy się o "tajemnicy lokalu nr 3" nie podjął działań w celu jej rozwiązania. Zamiast tego urzędnik wybrał drogę eskalacji sprawy, co wydaje się wskazywać że (pozbawione podstaw prawnych) utrudnianie nam życia po raz kolejny stało się jego priorytetem. Dlaczego? Byc może kluczem do zagadki są właśnie dziejące się w okolicy cuda. Może gdzieś czai sie juz cud szósty.
Koniec części pierwszej. (15.09.2011)
O tym jak pani M kontynuowała swoja pogoń za cudami w okolicy czytaj w części drugiej.
|
Linki do innych inicjatyw Kapituły Wielkiego Kalesona |