Archiwistki i . . . tajemnica Starego Letniska
Pani M. katalogując cuda jako woluntariuszka Kapituły Wielkiego Kalesona wpadła na trop mega - cudu. Zafascynowana postanowiła się nim zając. Ponieważ zbadanie mega cudu wymaga grzebania w archiwach wezwała na pomoc oddziałał specjalny.........
Więcej o pani M i naszych problemach z nią.
Więcej o pani M i naszych problemach z nią.
Pani M zaczyna wyjaśniać.
Głośno zadzwonił dzwonek przy drzwiach. Kiedy otworzylismy na progu stała pani M usmiechając się łagodnie. W rękach trzymała talerz owinięty sreberkiem. Spojrzeliśmy na nią spode łba. Nie dalej jak wczoraj Kapituła Wielkiego Kalesona (gdzie pani M jest woluntariuszką ) oświadczyła nam, że użyli nas w celu podstępnego przedostania się na teren Starego Letniska w celu wyjasnienia jakichś zburzonych willi czy innych powycinanych drzew. I po tym pani M zjawia się tutaj jakby nigdy nic?
- Mogę wejść- zaszczebiotała pani M - Przyniosłam wam szarlotkę własnej roboty.
Wyciągnęła w naszym kierunku owinięty w sreberko talerz.
W pierwszej chwili chcielismy jej powiedzieć że nie mamy ochoty na żadne konsersacje i ogólnie naszą znajomość uważamy za zakończoną. Jednak wrodzone poczucie grzeczności zwyciężyło.
- Proszę - odburknęlismy
Siedliśmy z panią M. przy stole. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza.
- Przyniosłam szarlotkę. -pani M wyciągnęła w naszym kierunku talerz
W milczeniu wzieliśmy od niej szarlotkę, pokroilismy i rozłozylismy na talerzyki.
-I jeszcze przyniosłam raport -powiedziała pani M, podając nam szarawą teczkę -Dopiero co skończyłam pisać.
Niechętnie wzięlismy od niej teczkę
-Niby co mamy z tym zrobić? -zapytaliśmy
- Przeczytać oczywiście -odparła pani M. - To bardzo interesujacy raport. Bogate materiały źródłowe. Ciekawe wnioski. Pracowałam nad nim przez kilka ostatnich miesięcy. To znaczy ja i reszta archiwistek z klubu...
- Zaraz - przerwalismy jej -Jakie archiwistki? Z jakiego klubu?
- Klubu Poszukiwaczy Tajemnic imienia Pana Samochodzika, Kapitana Żbika i Winnetou- odparła pani M.- Zresztą zaraz wszystko wyjasnię...I zaczęła wyjasniać...
- Mogę wejść- zaszczebiotała pani M - Przyniosłam wam szarlotkę własnej roboty.
Wyciągnęła w naszym kierunku owinięty w sreberko talerz.
W pierwszej chwili chcielismy jej powiedzieć że nie mamy ochoty na żadne konsersacje i ogólnie naszą znajomość uważamy za zakończoną. Jednak wrodzone poczucie grzeczności zwyciężyło.
- Proszę - odburknęlismy
Siedliśmy z panią M. przy stole. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza.
- Przyniosłam szarlotkę. -pani M wyciągnęła w naszym kierunku talerz
W milczeniu wzieliśmy od niej szarlotkę, pokroilismy i rozłozylismy na talerzyki.
-I jeszcze przyniosłam raport -powiedziała pani M, podając nam szarawą teczkę -Dopiero co skończyłam pisać.
Niechętnie wzięlismy od niej teczkę
-Niby co mamy z tym zrobić? -zapytaliśmy
- Przeczytać oczywiście -odparła pani M. - To bardzo interesujacy raport. Bogate materiały źródłowe. Ciekawe wnioski. Pracowałam nad nim przez kilka ostatnich miesięcy. To znaczy ja i reszta archiwistek z klubu...
- Zaraz - przerwalismy jej -Jakie archiwistki? Z jakiego klubu?
- Klubu Poszukiwaczy Tajemnic imienia Pana Samochodzika, Kapitana Żbika i Winnetou- odparła pani M.- Zresztą zaraz wszystko wyjasnię...I zaczęła wyjasniać...
Kilka miesięcy wcześniej.
Pani M zwołuje archiwistki.
Pani M opuściła spotkanie nieco zaaferowana (zobacz pierwsze spotkanie z panią M.). Powodów ku temu było kilka.Po pierwsze pierwszy raz w życiu cokolwiek wygrała na loterii. Nie przeszkadzało jej przy tym, iż wynikało to z faktu że była jedyną osobą biorącą udział zarówno w spotkaniu jak i w loterii.
Pani M miała bogate doświadczenie w chodzeniu na spotkania i prezentacje na których obiecywano jej, że coś wygra np. zestaw noży nierdzewnych, wisiorek pokryty prawdziwym srebrem albo zestaw cudownych kamieni na reumatyzm. Zwykle z takich spotkań nie udawało się pani M.wynieść nic poza kilkoma kostkami cukru skrzętnie zakamuflowanymi w torbie,więc otrzymany tym razem nieco używany termowentylator był prawdziwym rarytasem.
Drugim rarytasem były wyniesione ze spotkania informacje. Osobnicy,którzy udzielili ich pani M nie wzbudzili choć co prawda jej zaufania bo posiadając bardzo istotne informacje, koncentrowali sie nie wiedzieć czemu na rzeczy tak nieistotnej jak remont swojego domu (a raczej niemozność jego wykonania), co wzbudziło w pani M podejrzenia, że nie mowią jej wszystkiego. Dlatego też zdecydowała się nawiązać z nimi bliższy kontakt podstępnie oferując swoje usługi jako wolontariuszka.
Tu trzeba dodać że oficjalnie pani M. była oczywiście wolontariuszką Kapituły Wielkiego Kalesona, cała prawda była jednak o wiele bardziej mroczna, a ślady sięgały do pewnego tajnego stowarzyszenia. Wszystkie informacje jednak w swoim czasie.
Po wyjsciu ze spotkania pani M szła więc ulicą,a im dłużej myslała o tym co usłyszała tym bardziej była zaaferowana. Wreszcie kiedy jej zaaferowanie sięgnęło szczytu zdecydowała, że potrzebuje pomocy,którą moze zdobyć jedynie w sposób ściśle tajny.
Pospiesznie wyciągnęła z torebki mape miasta. Jeden rzut oka wystarczył, żeby zlokalizowała iz tuz przed nią powinna znajdować sie budka telefoniczna, która rzeczywiście była. Pani M rozejrzała się dookoła, żeby upewnić się iz nikt jej nie śledzi, a potem jednym skokiem rzuciła się do budki. Z torebki wyciągnęła kartę telefoniczną, którą zawsze nosiła przy sobie w nadziei że trafi się jej właśnie taka nadzwyczajna okazja jak dzisiaj. Szybko wykręciła numer
-Pani G - rzuciła do słuchawki - Alarm czerwony, powtarzam, alarm czerwony. Jutro o 17:30 w wiadomym miejscu.
Odłozyła słuchawkę. Tą samą czynność powtórzyła jeszcze dwa razy dzwoniąc do pani K. i pani E. W przypadku pani E.napotkała choć co prawda pewne trudności,gdyż telefon odebrał dziadek pani E, który był nieco przygłuchy,więc pani M. musiała wykrzyczeć swoją tajną wiadomość na całą ulicę. Ogólnie jednak pani M. była zadowolona z wykonania zadania. Przed wyjściem z budki rozejrzała się raz jeszcze czy nikt jej nie śledzi i zawahala czy niepowinna wyrzucic uzywanej karty. Zostało jednak na niej jeszcze 6 impulsów,wiec pani M.zdecydowała,że względy praktyczne są ważniejsze od kamuflażu i schowała kartę do torebki.
Pani M miała bogate doświadczenie w chodzeniu na spotkania i prezentacje na których obiecywano jej, że coś wygra np. zestaw noży nierdzewnych, wisiorek pokryty prawdziwym srebrem albo zestaw cudownych kamieni na reumatyzm. Zwykle z takich spotkań nie udawało się pani M.wynieść nic poza kilkoma kostkami cukru skrzętnie zakamuflowanymi w torbie,więc otrzymany tym razem nieco używany termowentylator był prawdziwym rarytasem.
Drugim rarytasem były wyniesione ze spotkania informacje. Osobnicy,którzy udzielili ich pani M nie wzbudzili choć co prawda jej zaufania bo posiadając bardzo istotne informacje, koncentrowali sie nie wiedzieć czemu na rzeczy tak nieistotnej jak remont swojego domu (a raczej niemozność jego wykonania), co wzbudziło w pani M podejrzenia, że nie mowią jej wszystkiego. Dlatego też zdecydowała się nawiązać z nimi bliższy kontakt podstępnie oferując swoje usługi jako wolontariuszka.
Tu trzeba dodać że oficjalnie pani M. była oczywiście wolontariuszką Kapituły Wielkiego Kalesona, cała prawda była jednak o wiele bardziej mroczna, a ślady sięgały do pewnego tajnego stowarzyszenia. Wszystkie informacje jednak w swoim czasie.
Po wyjsciu ze spotkania pani M szła więc ulicą,a im dłużej myslała o tym co usłyszała tym bardziej była zaaferowana. Wreszcie kiedy jej zaaferowanie sięgnęło szczytu zdecydowała, że potrzebuje pomocy,którą moze zdobyć jedynie w sposób ściśle tajny.
Pospiesznie wyciągnęła z torebki mape miasta. Jeden rzut oka wystarczył, żeby zlokalizowała iz tuz przed nią powinna znajdować sie budka telefoniczna, która rzeczywiście była. Pani M rozejrzała się dookoła, żeby upewnić się iz nikt jej nie śledzi, a potem jednym skokiem rzuciła się do budki. Z torebki wyciągnęła kartę telefoniczną, którą zawsze nosiła przy sobie w nadziei że trafi się jej właśnie taka nadzwyczajna okazja jak dzisiaj. Szybko wykręciła numer
-Pani G - rzuciła do słuchawki - Alarm czerwony, powtarzam, alarm czerwony. Jutro o 17:30 w wiadomym miejscu.
Odłozyła słuchawkę. Tą samą czynność powtórzyła jeszcze dwa razy dzwoniąc do pani K. i pani E. W przypadku pani E.napotkała choć co prawda pewne trudności,gdyż telefon odebrał dziadek pani E, który był nieco przygłuchy,więc pani M. musiała wykrzyczeć swoją tajną wiadomość na całą ulicę. Ogólnie jednak pani M. była zadowolona z wykonania zadania. Przed wyjściem z budki rozejrzała się raz jeszcze czy nikt jej nie śledzi i zawahala czy niepowinna wyrzucic uzywanej karty. Zostało jednak na niej jeszcze 6 impulsów,wiec pani M.zdecydowała,że względy praktyczne są ważniejsze od kamuflażu i schowała kartę do torebki.
Spotkanie w tajnej kwaterze.
Niewielki budynek nie rzucał się w oczy. Osłonięty od ulicy gęstymi krzewami,a od lewej strony znacznie wyższym budynkiem zupełnie nie budził podejrzeń. Ktoś postronny mógłby podejrzewać iż nie pełni on żadnej funkcji poza widniejącą na umieszczonej na jego froncie czerwonej tablicy "Biblioteka Techniki i Przemysłu". Jednak na zapleczu miesciła się główna kwatera jeszcze jednej organizacji,której wizytówki próżno byłoby szukać - "Klubu Poszukiwaczy Tajemnic imienia Pana Samochodzika,kapitana Żbika i Winnetou".
Pani M. wysiadła z autobusu i uwaznie rozejrzała się dookoła. Nikt jej nie śledził. Zachowując czujność udała się w kierunku budynku biblioteki. Gdy mijała krzaki dobiegł ją głosny szept "Pssst. Pani M". Pani M odwróciła głowę. Dźwięk dobiegał z najbardziej gęstego krzaka. Pani M mocniej ścisnęła torebkę. "Uprzedzam jestem uzbrojona w cały zestaw do manicure" powiedziała w kierunku krzaka.
- Pani M, to tylko ja pani K. -odparł krzak. Jego gałęzie rozchyliły się i wyłoniła się z nich kobieta w średnim wieku w plisowanej spódnicy w kratkę i pulowerze ściskając w ręku torebkę.
- Pani K?- zdziwiła się pani M- Co robisz w tym krzaku?
-Ukrywam się - odparła pani K. otrzepując sie energicznie z listowia
-Przed zawodowymi mordercami, szpiegami obcych wywiadów czy mafią? -zaciekawiła się pani M.
-Przed kanarem z autobusu - odparła pani K. - Zobacz pani M czy droga wolna
Pani M. ostrożnie wychyliła głowę z krzaków i rozejrzała się po ulicy.
-Droga wolna - szepnęła do pani K.
Pani K. strzepnęła ostatni liść z głowy
-To chyba możemy iść - westchnęła.
Razem udały się w kierunku biblioteki.
-
# # #
Pani M i pani K wślizgneły się do biblioteki. Pani E, która w ramach kamuflażu pracowała tam jako archiwista wpuściła je do kwatery głównej (czyli kantorku na zapleczu) po przekazaniu umówionego hasła, które brzmiało "Czy jest do wypożyczenia kwartalnik 'Problemy Społeczno-Socjologiczne Mongolii', numer 8/1998?".
Na miejscu poza panią E. była już pani G.
- Możemy zaczynać -odchrząknęła pani E, - Pani M. mów proszę, ale w skrócie.
Pani M nabrała powietrza
- W skrócie to wczoraj pojechałam do Starego Letniska i tam wpadłam na trop wielkiej tajemnicy. Naprawdę wielkiej.
Pani K. spojrzała na nią zaciekawiona
-Większej niż tajemnica zaginionego kota?
Zaginiony kot należał do sąsiadki pani E. z parteru. Pewnego dnia zniknął,a dwa dni później się znalazł tyle,że zamiast samicą był samcem. Do tej pory nie udało się wyjasnić co robił przez te dwa dni.
- Znacznie większej- potwierdziła pani M. - To tajemnica na wysokim szczeblu. Może nawet z zjawiskami nadprzyrodzonymi.
Panie E.i K. spojrzały na nią zaintrygowane
- Tajemnica ze zjawiskami nadprzyrodzonymi - wyszeptała pani K. - Jak fajnie.
Pani M odchrząknęła
- Najpierw wyjasnić należy czym jest Stare Letnisko -powiedziała. Stare Letnisko to ekskluzywne letnisko założone na początku XX wieku tuż przy nowo powstałej stacji kolejowej. Od początku pełne ówczesnych celebrytów i dekadencji. Przez dwadzieścia lat od swojego powstania Stare Letnisko obrastało w luksusowe wille i inne przybytki luksusu. Potem była wojna, zaczęło podupadać i tak podupada do dziś
Pani K. skrzywiła się
- Nie widzę w tym nic rewelacyjnego. Dużo rzeczy podupada. Choćby warzywniak na rogu,gdzie kiedyś był dobry sok marchewkowy,a teraz nie ma.
- Zgadza się pani E - potrząsnęła głową pani M - Podupadanie nie byłoby może dziwne, gdyby nie zjawiska nadprzyrodzone ,które są z nim związane.
- Jakie zjawiska nadprzyrodzone? -zapytała pani K.
- Otóż ojcowie załozyciele Starego Letniska przewidzieli,że może kiedyś podupadać i żeby temu zapobiec uchwalili Plan. Plan ustalał różne rygorystyczne zasady odnośnie Starego Letniska i jego główne zasady ciągle obowiązują. Były one potwierdzane decyzjami różnych organów ostatnio w roku 1993 i 1998.
- To chyba rzeczywiście zjawisko nadprzyrodzone, że taki Plan przetrwał -westchnęła pani K.
- Nie, nie -pokręciła głową pani M. - Zjawiskiem nadprzyrodzonym jest to, że Plan jest, ale urzędnicy go czasami nie widzą.
- Jak to nie widzą? -zdziwiła się pani E.
- Normalnie -odparła pani M- Wystawiają dokumenty, które wydają się być z Planem sprzeczne. Wczoraj sama widziałam co najmniej dwa.
- Pani M- zapytała drżącym głosem pani K. -Czy myślisz,że mamy tu do czynienia z przestępstwem i korupcją?
- Skądże znowu -obruszyła się pani M- Przecież urzednicy są kryształowo uczciwi i czegoś takiego by absolutnie nie zrobili. To musiało być zjawisko najprzyrodzone. Cud chwilowego zaślepienia.
W tym momencie za ścianą kantorku rozległ się szelest. Archiwistki zamarły.
-Myslicie,że ktoś nas podsłuchuje? -wyszeptała pani K
Pani E. bez słowa ujeła w rękę cięzką podpórke na książki i na palcach podeszła do drzwi. otworzyła je bezszelestnie i weszła na główną salę biblioteki. Po chwili rozległ się krzyk.
Pani M. wysiadła z autobusu i uwaznie rozejrzała się dookoła. Nikt jej nie śledził. Zachowując czujność udała się w kierunku budynku biblioteki. Gdy mijała krzaki dobiegł ją głosny szept "Pssst. Pani M". Pani M odwróciła głowę. Dźwięk dobiegał z najbardziej gęstego krzaka. Pani M mocniej ścisnęła torebkę. "Uprzedzam jestem uzbrojona w cały zestaw do manicure" powiedziała w kierunku krzaka.
- Pani M, to tylko ja pani K. -odparł krzak. Jego gałęzie rozchyliły się i wyłoniła się z nich kobieta w średnim wieku w plisowanej spódnicy w kratkę i pulowerze ściskając w ręku torebkę.
- Pani K?- zdziwiła się pani M- Co robisz w tym krzaku?
-Ukrywam się - odparła pani K. otrzepując sie energicznie z listowia
-Przed zawodowymi mordercami, szpiegami obcych wywiadów czy mafią? -zaciekawiła się pani M.
-Przed kanarem z autobusu - odparła pani K. - Zobacz pani M czy droga wolna
Pani M. ostrożnie wychyliła głowę z krzaków i rozejrzała się po ulicy.
-Droga wolna - szepnęła do pani K.
Pani K. strzepnęła ostatni liść z głowy
-To chyba możemy iść - westchnęła.
Razem udały się w kierunku biblioteki.
-
# # #
Pani M i pani K wślizgneły się do biblioteki. Pani E, która w ramach kamuflażu pracowała tam jako archiwista wpuściła je do kwatery głównej (czyli kantorku na zapleczu) po przekazaniu umówionego hasła, które brzmiało "Czy jest do wypożyczenia kwartalnik 'Problemy Społeczno-Socjologiczne Mongolii', numer 8/1998?".
Na miejscu poza panią E. była już pani G.
- Możemy zaczynać -odchrząknęła pani E, - Pani M. mów proszę, ale w skrócie.
Pani M nabrała powietrza
- W skrócie to wczoraj pojechałam do Starego Letniska i tam wpadłam na trop wielkiej tajemnicy. Naprawdę wielkiej.
Pani K. spojrzała na nią zaciekawiona
-Większej niż tajemnica zaginionego kota?
Zaginiony kot należał do sąsiadki pani E. z parteru. Pewnego dnia zniknął,a dwa dni później się znalazł tyle,że zamiast samicą był samcem. Do tej pory nie udało się wyjasnić co robił przez te dwa dni.
- Znacznie większej- potwierdziła pani M. - To tajemnica na wysokim szczeblu. Może nawet z zjawiskami nadprzyrodzonymi.
Panie E.i K. spojrzały na nią zaintrygowane
- Tajemnica ze zjawiskami nadprzyrodzonymi - wyszeptała pani K. - Jak fajnie.
Pani M odchrząknęła
- Najpierw wyjasnić należy czym jest Stare Letnisko -powiedziała. Stare Letnisko to ekskluzywne letnisko założone na początku XX wieku tuż przy nowo powstałej stacji kolejowej. Od początku pełne ówczesnych celebrytów i dekadencji. Przez dwadzieścia lat od swojego powstania Stare Letnisko obrastało w luksusowe wille i inne przybytki luksusu. Potem była wojna, zaczęło podupadać i tak podupada do dziś
Pani K. skrzywiła się
- Nie widzę w tym nic rewelacyjnego. Dużo rzeczy podupada. Choćby warzywniak na rogu,gdzie kiedyś był dobry sok marchewkowy,a teraz nie ma.
- Zgadza się pani E - potrząsnęła głową pani M - Podupadanie nie byłoby może dziwne, gdyby nie zjawiska nadprzyrodzone ,które są z nim związane.
- Jakie zjawiska nadprzyrodzone? -zapytała pani K.
- Otóż ojcowie załozyciele Starego Letniska przewidzieli,że może kiedyś podupadać i żeby temu zapobiec uchwalili Plan. Plan ustalał różne rygorystyczne zasady odnośnie Starego Letniska i jego główne zasady ciągle obowiązują. Były one potwierdzane decyzjami różnych organów ostatnio w roku 1993 i 1998.
- To chyba rzeczywiście zjawisko nadprzyrodzone, że taki Plan przetrwał -westchnęła pani K.
- Nie, nie -pokręciła głową pani M. - Zjawiskiem nadprzyrodzonym jest to, że Plan jest, ale urzędnicy go czasami nie widzą.
- Jak to nie widzą? -zdziwiła się pani E.
- Normalnie -odparła pani M- Wystawiają dokumenty, które wydają się być z Planem sprzeczne. Wczoraj sama widziałam co najmniej dwa.
- Pani M- zapytała drżącym głosem pani K. -Czy myślisz,że mamy tu do czynienia z przestępstwem i korupcją?
- Skądże znowu -obruszyła się pani M- Przecież urzednicy są kryształowo uczciwi i czegoś takiego by absolutnie nie zrobili. To musiało być zjawisko najprzyrodzone. Cud chwilowego zaślepienia.
W tym momencie za ścianą kantorku rozległ się szelest. Archiwistki zamarły.
-Myslicie,że ktoś nas podsłuchuje? -wyszeptała pani K
Pani E. bez słowa ujeła w rękę cięzką podpórke na książki i na palcach podeszła do drzwi. otworzyła je bezszelestnie i weszła na główną salę biblioteki. Po chwili rozległ się krzyk.
Tajne spotkanie archiwistek c.d.
Pani E. z westchnieniem odłozyła na stół cieżką podpórkę na książki lekko zbroczoną czerwoną cieczą -- - Ten intruz już nie będzie nam przeszkadzać -rzuciła
Pani M. i pani K.spojrzały na nią z podziwem.
- Pani E. jaka ty jesteś dzielna -powiedziała pani M.
- Drobiazg- pani E niedbale wytarła z podpórki czerwoną ciecz.
-Czy to był płatny morderca,nasłany na nas? -zapytała pani K.
-Płatny morderca w mojej bibliotece? -pani E. spojrzała na nią z oburzeniem - Nic podobnego. To był czytelnik..Wszedł między półki z sokiem wisniowym. Chociaż w regulaminie biblioteki wyraźnie jest napisane "z napojami i jedzeniem wstęp wzbroniony". Jak go przestraszyłam to tak podskoczył, że oblał mnie sokiem.
Zapadło nieco kłopotliwe milczenie.
- To co robimy? - zapytała w koncu pani K.
- Jak to co? - obruszyła się pani M - Mamy obywatelski obowiązek rozwiązać tajemnicę cudów w Starym Letnisku.
Po krótkiej naradzie propozycja pani M została przyjęta jednogłośnie.
- Proponuję, żebysmy podzieliły się obowiązkami - powiedziała pani E. - Pani K niech zajmie się zdobyciem dokumentacji topograficzno-architektonicznej Starego Letniska, pani G zbada kto tam mieszkał, pani M przeprowadzi dochodzenie w terenie, a ja zaprzęgnę do pracy nad sprawą najnowsze technologie. W kilka dni powinniśmy zebrać komplet informacji.
- Ale tam jest jakieś 300 podejrzanych obiektów-jeknęła pani M - To znaczy willi w których mogą dziać się cuda.
-Może zaczniemy od jakiejś wybranej? -zaproponowała nieśmiało pani K.
-Tylko jak ją wybierzemy? - zapytała pani G.
Nie na darmo jednak pani E. pracowała w Bibliotece Techniki i Przemysłu. Sprawowane przez nia stanowisko starszego archiwisty dało jej solidne naukowe podstawy do zaproponowania metody dokonania optymalnego wyboru czyli rozłożenia mapy, zamknięcia oczu i wycelowania palcem (czego dokonała jako pomysłodawczyni pani E). W ten sposób wytypowana została willa o nazwie "Zosinek", a archiwistki zakonczyły spotkanie i ruszyły do pracy.
Pani M. i pani K.spojrzały na nią z podziwem.
- Pani E. jaka ty jesteś dzielna -powiedziała pani M.
- Drobiazg- pani E niedbale wytarła z podpórki czerwoną ciecz.
-Czy to był płatny morderca,nasłany na nas? -zapytała pani K.
-Płatny morderca w mojej bibliotece? -pani E. spojrzała na nią z oburzeniem - Nic podobnego. To był czytelnik..Wszedł między półki z sokiem wisniowym. Chociaż w regulaminie biblioteki wyraźnie jest napisane "z napojami i jedzeniem wstęp wzbroniony". Jak go przestraszyłam to tak podskoczył, że oblał mnie sokiem.
Zapadło nieco kłopotliwe milczenie.
- To co robimy? - zapytała w koncu pani K.
- Jak to co? - obruszyła się pani M - Mamy obywatelski obowiązek rozwiązać tajemnicę cudów w Starym Letnisku.
Po krótkiej naradzie propozycja pani M została przyjęta jednogłośnie.
- Proponuję, żebysmy podzieliły się obowiązkami - powiedziała pani E. - Pani K niech zajmie się zdobyciem dokumentacji topograficzno-architektonicznej Starego Letniska, pani G zbada kto tam mieszkał, pani M przeprowadzi dochodzenie w terenie, a ja zaprzęgnę do pracy nad sprawą najnowsze technologie. W kilka dni powinniśmy zebrać komplet informacji.
- Ale tam jest jakieś 300 podejrzanych obiektów-jeknęła pani M - To znaczy willi w których mogą dziać się cuda.
-Może zaczniemy od jakiejś wybranej? -zaproponowała nieśmiało pani K.
-Tylko jak ją wybierzemy? - zapytała pani G.
Nie na darmo jednak pani E. pracowała w Bibliotece Techniki i Przemysłu. Sprawowane przez nia stanowisko starszego archiwisty dało jej solidne naukowe podstawy do zaproponowania metody dokonania optymalnego wyboru czyli rozłożenia mapy, zamknięcia oczu i wycelowania palcem (czego dokonała jako pomysłodawczyni pani E). W ten sposób wytypowana została willa o nazwie "Zosinek", a archiwistki zakonczyły spotkanie i ruszyły do pracy.
Zosinek
Po kilku dniach archiwistki udały się na kolejne spotkanie. Po podaniu tajnego hasła pani E.wpusciła je do kwatery "Klubu Poszukiwaczy Tajemnic imienia Pana Samochodzika, kapitana Żbika i Winetou" (czyli kantorku w Bibliotece Techniki i Przemysłu).
Pierwsza zabrała głos pani M.
-Mam sensację - wykrzyknęła -Byłam na miejscu, dokonałam oględzin i... znalazłam kolejny cud. Zresztą zobaczcie same.
Rzuciła na stół zdjęcia. Archiwistki pochyliły się nad nimi
- Gdzie tu cud? -zapytała sceptycznie pani G
- Chyba pani M chodzi o to, że ta willa to cud architektury - podpowiedziała pani K - Rzeczywiście całkiem ładna. Tylko strasznie zdewastowana.
- Właśnie -podchwyciła M. - Tak zdewastowana, że cud że jeszcze stoi.
Archiwistki jeszcze raz pochyliły się nad zdjęciami.
- Rzeczywiście -mrukneła pani K.
Pani E odrząknęła -Tu muszę nadmienić,że całkowicie zgadza się to z moimi odkryciami w Internecie. Na stronie obiektyw.info znalazłam informację iż w listopadzie 2006 mieszkańcy zwrócili się do radnych z następującym zapytaniem "Czy piękna willa „Zosinek” przy ul. Piłsudskiego, własność Pani (...) zamieszkałej we Francji, wzbudzi zainteresowanie radnych i władz miasta zanim się rozleci?"
- W 2006 roku? - zdziwiła się pani G -Czyli już 5 lat temu ta willa była w złym stanie i do tej pory nikt się tym nie zainteresował? To straszne. Musimy coś z tym zrobić.
- Tylko co? -zapytała pani E.
- Ja wiem - odparła pani M - doniesiemy do Nadzoru Budowlanego. Jest jakiś przepis, że właściciele mają obowiązek utrzymywać budynki w należnym stanie. Frajer tak mówił,a on się na tym zna.
- A może do Konserwatora Zabytków - dodała pani K. - W końcu tez coś musi robić.
- A może do Starosty albo Wojewody ?
Po krótkiej dyskusji archiwistki przyjęły propozycję pani M z drobną modyfikacją. Zdecydowały, że lepiej bedzie jeśli one doniosą do Frajera, a Frajer niech donosi gdzie uważa. Do wykonania zadania wyznaczona została pani M.
Archiwistki zdecydowały ponadto iż prowadzić bedą specjalną listę na której umieszczane będą znalezione cuda. Zatwierdzona została także propozycja pani G, zeby za każdy znaleziony cud w badanym obiekcie przyznawać sobie jeden punkt, a za obiekt bez cudów punktów zero.
Na koncu archiwistki przystąpiły do losowania kolejnego obiektu do oględzin. Pani E zamknęła oczy i wycelowała w mapę
. - Taka nijaka willa -powiedziała rozczarowana- Nawet nie ma nazwy - Jest na ulicy Orzeszkowej.
Pierwsza zabrała głos pani M.
-Mam sensację - wykrzyknęła -Byłam na miejscu, dokonałam oględzin i... znalazłam kolejny cud. Zresztą zobaczcie same.
Rzuciła na stół zdjęcia. Archiwistki pochyliły się nad nimi
- Gdzie tu cud? -zapytała sceptycznie pani G
- Chyba pani M chodzi o to, że ta willa to cud architektury - podpowiedziała pani K - Rzeczywiście całkiem ładna. Tylko strasznie zdewastowana.
- Właśnie -podchwyciła M. - Tak zdewastowana, że cud że jeszcze stoi.
Archiwistki jeszcze raz pochyliły się nad zdjęciami.
- Rzeczywiście -mrukneła pani K.
Pani E odrząknęła -Tu muszę nadmienić,że całkowicie zgadza się to z moimi odkryciami w Internecie. Na stronie obiektyw.info znalazłam informację iż w listopadzie 2006 mieszkańcy zwrócili się do radnych z następującym zapytaniem "Czy piękna willa „Zosinek” przy ul. Piłsudskiego, własność Pani (...) zamieszkałej we Francji, wzbudzi zainteresowanie radnych i władz miasta zanim się rozleci?"
- W 2006 roku? - zdziwiła się pani G -Czyli już 5 lat temu ta willa była w złym stanie i do tej pory nikt się tym nie zainteresował? To straszne. Musimy coś z tym zrobić.
- Tylko co? -zapytała pani E.
- Ja wiem - odparła pani M - doniesiemy do Nadzoru Budowlanego. Jest jakiś przepis, że właściciele mają obowiązek utrzymywać budynki w należnym stanie. Frajer tak mówił,a on się na tym zna.
- A może do Konserwatora Zabytków - dodała pani K. - W końcu tez coś musi robić.
- A może do Starosty albo Wojewody ?
Po krótkiej dyskusji archiwistki przyjęły propozycję pani M z drobną modyfikacją. Zdecydowały, że lepiej bedzie jeśli one doniosą do Frajera, a Frajer niech donosi gdzie uważa. Do wykonania zadania wyznaczona została pani M.
Archiwistki zdecydowały ponadto iż prowadzić bedą specjalną listę na której umieszczane będą znalezione cuda. Zatwierdzona została także propozycja pani G, zeby za każdy znaleziony cud w badanym obiekcie przyznawać sobie jeden punkt, a za obiekt bez cudów punktów zero.
Na koncu archiwistki przystąpiły do losowania kolejnego obiektu do oględzin. Pani E zamknęła oczy i wycelowała w mapę
. - Taka nijaka willa -powiedziała rozczarowana- Nawet nie ma nazwy - Jest na ulicy Orzeszkowej.
Orzeszkowej
Według relacji pani M kolejne spotkanie archiwistek zakonczyłoby się kompletna kleską gdyby nie ona i jej działania (i nie chodziło bynajmniej o to, ze była u Frajera w sprawie napisania donosu odnośnie stanu willi Zosinek). Archiwistki, które rozbiegły sie po archiwach w poszukiwaniu informacji odnosnie tajemniczej willi na ulicy Orzeszkowej nie znalazły kommopletnie nic. Ani własciciela, ani nazwy.
Nawet pani E, która przeczesywała Internet niczym zawodowy haker poniosła całkowitą kleskę, co skłoniło ją do kwestionowania czy wspomniana willa w ogóle istnieje (bo wiadomo jak nie ma czegos w Internecie to nie ma tego wcale).
Pani M usmiechnęła się i już otworzyła usta, zeby coś powiedzieć, jednak pani E oburzona brakiem własnych osiagnięć kontynuowała samokrytykę oraz krytykę dotychczas podjętych działań.
- Uważam, że musimy zacząć działać bardziej metodycznie - powiedziała stanowczo - Wybrać najważniejsze obiekty do sprawdzenia, o których coś mozna znaleźć.
- Ja się nie zgadzam - zaprotestowała pani G - Te nieznane są takie romantyczne. Nigdy nie wiadomo czy w takiej nieznanej willi ktoś nie trzymał kiedyś swojej chorującej na gruźlicę kochanki...
- Absolutnie wykluczone - odparła pani E - To byłoby niehigieniczne. Gruźlica jest zakaźna.
- Ale romantyczna - westchnęła pani G - Powinnaś przeczytać Trędowatą. Historia jak z życia wzięta wyższych sfer. Szalone lata dwudzieste, dekadencki świat luksusu, młody ordynat... Taka historia mogłaby wydarzyć się tutaj.
- A co powiesz na rok 2011, zrujnowane wille i starostę powiatu w średnim wieku? - odcięła się pani E.
- Jesteś taka przyziemna - przewróciła oczami pani G - Zupełnie nie czujesz klimatu tego miejsca.
- Czuje - warknęła pani E - Zwłaszcza w tym rejonie gdzie nie dochodzi kanalizacja. Wracając do sprawy proponuję zakończyć zajmowanie się losowo wybranymi obiektami, na które nic nie mozna znaleźć i przystąpić do pracy metodycznie.
- Ale ja cos znalazłam - pisnęła pani M
Wszystkie archiwistki spojrzały na nią.
- Byłam na miejscu i zrobiłam nawet zdjęcia - powiedziała pani M - O zobaczcie jaki ładny niebieski dach.
Pani K zerknęła jej przez ramię
- To nie dach - powiedziała - To jakaś plachta okrywająca to co zostało z dachu. Ta willa jest w jeszcze gorszym stanie niż nieszczęsny Zosinek. dziwne, ze nikt sie tym do tej pory nie zainteresował. Zdaje się, że willa jest w rejestrze zabytków.
- Czyli kolejny cud - powiedziała radosnie pani M.
- Jaki cud? - zdziwiła sie pani E.
- Cud, ze nikt sie do tej pory nie zainteresował - odparła pani M
- Jak myslicie czy powinniśmy napisać kolejny donos? - zapytała pani K
- Oczywiście - powiedziała stanowczo pani E. - Do Konserwatora Zabytków, albo lepiej na Konserwatora Zabytków.
Po krótkiej naradzie archiwistki ustaliły aby napisanie donosu powierzyć Frajerowi, bo skoro dostał juz jeden donos do napisania, to napisanie kolejnego nie powinno byc dla niego problemem.
Zaszczyt wylosowania kolejnej willi do obejrzenia przypadł pani K. Zamkneła oczy i wycelowała palec w mapę.
- Willa Róż - powiedziała.
Nawet pani E, która przeczesywała Internet niczym zawodowy haker poniosła całkowitą kleskę, co skłoniło ją do kwestionowania czy wspomniana willa w ogóle istnieje (bo wiadomo jak nie ma czegos w Internecie to nie ma tego wcale).
Pani M usmiechnęła się i już otworzyła usta, zeby coś powiedzieć, jednak pani E oburzona brakiem własnych osiagnięć kontynuowała samokrytykę oraz krytykę dotychczas podjętych działań.
- Uważam, że musimy zacząć działać bardziej metodycznie - powiedziała stanowczo - Wybrać najważniejsze obiekty do sprawdzenia, o których coś mozna znaleźć.
- Ja się nie zgadzam - zaprotestowała pani G - Te nieznane są takie romantyczne. Nigdy nie wiadomo czy w takiej nieznanej willi ktoś nie trzymał kiedyś swojej chorującej na gruźlicę kochanki...
- Absolutnie wykluczone - odparła pani E - To byłoby niehigieniczne. Gruźlica jest zakaźna.
- Ale romantyczna - westchnęła pani G - Powinnaś przeczytać Trędowatą. Historia jak z życia wzięta wyższych sfer. Szalone lata dwudzieste, dekadencki świat luksusu, młody ordynat... Taka historia mogłaby wydarzyć się tutaj.
- A co powiesz na rok 2011, zrujnowane wille i starostę powiatu w średnim wieku? - odcięła się pani E.
- Jesteś taka przyziemna - przewróciła oczami pani G - Zupełnie nie czujesz klimatu tego miejsca.
- Czuje - warknęła pani E - Zwłaszcza w tym rejonie gdzie nie dochodzi kanalizacja. Wracając do sprawy proponuję zakończyć zajmowanie się losowo wybranymi obiektami, na które nic nie mozna znaleźć i przystąpić do pracy metodycznie.
- Ale ja cos znalazłam - pisnęła pani M
Wszystkie archiwistki spojrzały na nią.
- Byłam na miejscu i zrobiłam nawet zdjęcia - powiedziała pani M - O zobaczcie jaki ładny niebieski dach.
Pani K zerknęła jej przez ramię
- To nie dach - powiedziała - To jakaś plachta okrywająca to co zostało z dachu. Ta willa jest w jeszcze gorszym stanie niż nieszczęsny Zosinek. dziwne, ze nikt sie tym do tej pory nie zainteresował. Zdaje się, że willa jest w rejestrze zabytków.
- Czyli kolejny cud - powiedziała radosnie pani M.
- Jaki cud? - zdziwiła sie pani E.
- Cud, ze nikt sie do tej pory nie zainteresował - odparła pani M
- Jak myslicie czy powinniśmy napisać kolejny donos? - zapytała pani K
- Oczywiście - powiedziała stanowczo pani E. - Do Konserwatora Zabytków, albo lepiej na Konserwatora Zabytków.
Po krótkiej naradzie archiwistki ustaliły aby napisanie donosu powierzyć Frajerowi, bo skoro dostał juz jeden donos do napisania, to napisanie kolejnego nie powinno byc dla niego problemem.
Zaszczyt wylosowania kolejnej willi do obejrzenia przypadł pani K. Zamkneła oczy i wycelowała palec w mapę.
- Willa Róż - powiedziała.
Willa Róż.
Kolejne spotkanie archiwistek odbyło się kilka dni po wizycie pani M i pani G u Frajera.
Spotkanie poświęcone znaleziskom dotyczącym Willi Róż zdominowane zostało calkowicie przez panią G, która łkając ze wzruszenia opowiedziała o swoim znalezisku.
- Willa ta była świadkiem niezwykle dramatycznych wydarzeń - zaczęła - W której jest jeden rozwód, dwa samobójstwa i wiele dramatycznych zakrętów historii. Przed wojną mieszkała tu pani Spasowska z synem Romualdem. Wprowadziła się po rozwodzie ze swoim mężem, Władysławem.
- Dlaczego się rozwiedli? - zainteresowala się pani E
- Bo był zdeklarowany komunistą, a ona nie - odparła pani G - Niestety dla niej syn poszedł w slady ojca. Nawet wyprowadził się do niego do Warszawy. Potem wybuchła wojna, a Warszawa znalazła się pod niemiecką okupacją. Romuald Spasowski i Władysław Spasowski junior chcieli przedostać się do strefy okupacji rosyjskiej, ale był problem z otrzymaniem wizy. Kiedy Niemcy zaczęły wygrywać wojnę Władysław Spasowski popełnił samobójstwo.
- Okropne - westchnęła pani M
- To jeszcze nie koniec - powiedziała pani G - Kiedy wojna się skończyła Romuald Spasowski został wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W koncu lat 60-tych jego syn popełnił samobójstwo.
Pani K pociagnęła nosem
- Czy bedą jeszcze jakieś samobójstwa? - zapytała - Bo jesli tak to juz dalej nie słucham.
- Nie będzie - burkneła pani E - Z tego co pamietam miały byc tylko dwa.
- Nie bedzie - potwierdziła pani G - Ale mam jeszcze jeden dramatyczny zakręt historii. W 1981 roku Romuald Spasowski, który był wówczas ambasadorem w USA wystapił o azyl. Został wydany na niego zaoczny wyrok śmierci, a należąca do niego willa Róż została skonfiskowana przez państwo.
Pani G głosno wydmuchała nos
- To wszystko - powiedziała - Taka piekna romantyczna historia, prawda?
- Nie widzę tu żadnego romantyzmu - powiedziała pani E - Co się potem stało z willą Róż?
- Popadła w ruine - powiedziała pani K - I została wykreślona z rejestru zabytków, bo została z niej tylko kupka gruzu.
Pani M otworzyła szeroko oczy - Ale tam stoi duży nowy budynek - zaprotestowała - sama widziałam.
- Zaraz - pani E zmarszczyła brwi - Jak rozumiem, państwo przejęło zabytkową wille w niezłym stanie w 1981 roku, jakieś dwadzieścia lat później została oddana właścicielom podobno w nie najgorszej kondycji. A kilka lat później została z niej tylko kupka gruzu. Wkrótce potem na miejscu willi stanął nowy budynek wielorodzinny (blok) ..
- No tak - potwierdziły pozostałe archiwistki
- Wiecie co to znaczy kochaniutkie? - powiedziała pani E.
- Że mamy kolejny cud? - zapytała nieśmiało pani M.
- Mozna to i tak nazwać - westchnęła ciężko pani E.
Spotkanie poświęcone znaleziskom dotyczącym Willi Róż zdominowane zostało calkowicie przez panią G, która łkając ze wzruszenia opowiedziała o swoim znalezisku.
- Willa ta była świadkiem niezwykle dramatycznych wydarzeń - zaczęła - W której jest jeden rozwód, dwa samobójstwa i wiele dramatycznych zakrętów historii. Przed wojną mieszkała tu pani Spasowska z synem Romualdem. Wprowadziła się po rozwodzie ze swoim mężem, Władysławem.
- Dlaczego się rozwiedli? - zainteresowala się pani E
- Bo był zdeklarowany komunistą, a ona nie - odparła pani G - Niestety dla niej syn poszedł w slady ojca. Nawet wyprowadził się do niego do Warszawy. Potem wybuchła wojna, a Warszawa znalazła się pod niemiecką okupacją. Romuald Spasowski i Władysław Spasowski junior chcieli przedostać się do strefy okupacji rosyjskiej, ale był problem z otrzymaniem wizy. Kiedy Niemcy zaczęły wygrywać wojnę Władysław Spasowski popełnił samobójstwo.
- Okropne - westchnęła pani M
- To jeszcze nie koniec - powiedziała pani G - Kiedy wojna się skończyła Romuald Spasowski został wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W koncu lat 60-tych jego syn popełnił samobójstwo.
Pani K pociagnęła nosem
- Czy bedą jeszcze jakieś samobójstwa? - zapytała - Bo jesli tak to juz dalej nie słucham.
- Nie będzie - burkneła pani E - Z tego co pamietam miały byc tylko dwa.
- Nie bedzie - potwierdziła pani G - Ale mam jeszcze jeden dramatyczny zakręt historii. W 1981 roku Romuald Spasowski, który był wówczas ambasadorem w USA wystapił o azyl. Został wydany na niego zaoczny wyrok śmierci, a należąca do niego willa Róż została skonfiskowana przez państwo.
Pani G głosno wydmuchała nos
- To wszystko - powiedziała - Taka piekna romantyczna historia, prawda?
- Nie widzę tu żadnego romantyzmu - powiedziała pani E - Co się potem stało z willą Róż?
- Popadła w ruine - powiedziała pani K - I została wykreślona z rejestru zabytków, bo została z niej tylko kupka gruzu.
Pani M otworzyła szeroko oczy - Ale tam stoi duży nowy budynek - zaprotestowała - sama widziałam.
- Zaraz - pani E zmarszczyła brwi - Jak rozumiem, państwo przejęło zabytkową wille w niezłym stanie w 1981 roku, jakieś dwadzieścia lat później została oddana właścicielom podobno w nie najgorszej kondycji. A kilka lat później została z niej tylko kupka gruzu. Wkrótce potem na miejscu willi stanął nowy budynek wielorodzinny (blok) ..
- No tak - potwierdziły pozostałe archiwistki
- Wiecie co to znaczy kochaniutkie? - powiedziała pani E.
- Że mamy kolejny cud? - zapytała nieśmiało pani M.
- Mozna to i tak nazwać - westchnęła ciężko pani E.
LOKALNA PRASA O WILLI RÓŻ.
Historia willi Róż opisana pod koniec artykułu poświęconego lokalnej polityce. fragment' ""W 2003 r. dom przy ul. Piasta 17 (willa Róż -przyp.) zaczęli opuszczać lokatorzy, a nieruchomość ostatecznie wystawiono na sprzedaż. W 2004 r. oglądałam ją wraz ze znajomymi zainteresowanymi kupnem. Budynek był bardzo zaniedbany, ale mury i konstrukcję dachu miał solidne i "zdrowe". Zachowana była cała stolarka okienna, a skrzydła drzwiowe i futryny oryginalne i w dobrym stanie. Oryginalne parkiety w 80% do odratowania. Zachowane piece kaflowe. Stropy do wzmocnienia. Poszycie dachu z eternitu do wymiany. Instalacje do wymiany. Tynki częściowo do uzupełnień, częściowo do |
wymiany. Nieistniejąca już drewniana weranda do odtworzenia. Krótko mówiąc - dom do remontu. Potem nastąpiła zmiana właściciela, a pewnego wiosennego dnia 2005 r. bardzo gwałtownie pogorszyła się kondycja willi "Róży". Wykonałam wówczas serię zdjęć ilustrujących tę zmianę stanu zachowania zabytku w chwili "działania siły sprawczej”. W tej sprawie interweniowało wiele organizacji. TONZ wysłał zawiadomienie do nadzoru budowlanego ( z dołączonymi zdjęciami). Pan Ryszard Szadkowski interweniował u Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Stowarzyszenie na Rzecz Miast - Ogrodów zawiadomiło WKZ pismem z dnia 15.VII. 2005r, oraz starostę i burmistrza pismem z dnia 21.VII.2005r. Radni poruszali sprawę na komisjach (tak przynajmniej twierdzą w rozmowach ze mną). I CO ? Zanim 12 listopada 2007r Minister Kultury i Dziedzictwa narodowego zdecydował o wykreśleniu zabytku z rejestru, zabytek został doprowadzony do ruiny, a sama decyzja spowodowała jedynie sprzątnięcie w majestacie prawa kupy cegieł i eternitu'"
całość tutaj. a tutaj kilka zdjęć
Jak wynika z artykułu, zabytkowa wille zniszczono, a na jej miejscu postawiono blokowisko i nikt nie poniósł odpowiedzialności karnej. Czy nie wypełnia to definicji pełnowartościowego cudu???
całość tutaj. a tutaj kilka zdjęć
Jak wynika z artykułu, zabytkowa wille zniszczono, a na jej miejscu postawiono blokowisko i nikt nie poniósł odpowiedzialności karnej. Czy nie wypełnia to definicji pełnowartościowego cudu???
Pani G i zaginiony generał
Czas jakiś minął od kiedy wszystkie cztery archiwistki udały się do Frajera w sprawie napisania donosu.i przyszła pora na kolejne spotkanie tajnego Stowarzyszenia Poszukiwaczy Tajemnic imienia Pana Samochodzika, kapitana Żbika i Winnetou. Kolejne spotkanie rozpoczęło się od dramatycznego wejścia pani G. Dramatyczne wejscie składało się z trzaśnięcia wejściowymi drzwiami Biblioteki Przemysłu i Techniki, przebiegnięcia przez całą biblioteką z głośnym szlochem, wyłkania super tajnego hasła dostępu do kantorka czyli głownej siedziby Klubu Poszukiwaczy Tajemnic imienia pana Samochodzika,kapitana Żbika i Winnetou i opadnięcia na krzesło z głosnym okrzykiem "Generał zaginął!!!".
Dramatyczne wejście, a w szczegolności okrzyk wprawiły w osłupienie pozostałe archiwistki. Pierwsza z osłupienia otrząsnęła się pani E.
- W jakich okolicznościach zaginął ten generał -zapytała,czując że gdzieś tu czai się afera godna Klubu Poszukiwaczy Tajemnic.
- Tajemniczych -ryknęła pani G.
Pani E jako istota praktyczna postanowiła ustalić fakty.
- Pani G -powiedziała stanowczo - Proszę się uspokoić i powiedzieć co łączyło ciebie z tym generałem.
- Mnie? Nic - odparła pani G.
- To czemu wpadasz w histerię pani G - obruszyła się pani E - Zaburzasz nam porządki obrad tajnego Klubu Poszukiwaczy Tajemnic.
- Nie w histerię,ale w historię -odparła pani G - Znalazłam pasjonującą historię zginionego generała,którego kochanka miała willę w Milanówku , zapisałam ją od razu w swoim kajeciku.i zaraz wam ją odczytam.
Pani G wyciągnęła z torebki zeszyt w twardej oprawie i zaczęła czytać.
Było to tak.
Był szósty sierpnia 1927 roku kiedy generał Włodzimierz Zagórski opuszczał wileńskie więzienie na Antokolu. Spędził tu ostatnie piętnaście miesięcy, aresztowany po przewrocie majowym i oskarżony o współudział w malwersacjach finansowych przy dostawach dla wojska znanych pod nazwą afery Francopolu. Poprzedniego dnia specjalny wysłannik generalnego inspektora sił zbrojnych kpt Lucjan Miładowski przywiózł decyzję Sądu Okręgowego w Warszawie uchylającą aresztowanie generała Zagórskiego wraz z nakazem sprowadzenia go pod eskortą do Warszawy gdzie stawić miał się u marszałka Józefa Piłsudskiego.
Tak więc szóstego sierpnia 1927 roku w godzinach porannych generał Zagórski ubrany w cywilne ubranie upuścił więzienie na Antokolu. Zabierał ze sobą jedynie część bagażu i 300 zł w gotówce pobrane z depozytu. Tak wsiadł do pociągu udającego się do Warszawy w towarzystwie kpt Miładowskiego. Kilka godzin później wylądował na Dworcu Wileńskim.
Tutaj czekał major Jan Wenda,który poinformował generała Zagórskiego, że dzisiaj niestety nie będzie mógł zobaczyć się z marszałkiem Piłsudskim, który wyjechał do Szczypiorna.
Wenda zaproponował generałowi Zagórskiemu zamiast tego podwiezienie pod wskazany adres. Generał zajał miejsce w fordzie i samochód ruszył w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Tam generał podobno wysiadł z zamiarem udania się do pobliskiej łaźni rzymskiej zwanej łaźnią Fajansa, a następnie do mieszkania swojej kochanki Janiny Gołebiowskiej,która mieszkała przy sąsiadującej z Krakowskim Przedmieściem ulicy Długiej. Od tego czasu nikt już go już nie widział.
Generał Zagórski nigdy nie dotarł do łaźni Fajansa, ani do mieszkania swojej kochanki, której zresztą wtedy w nim nie było bo przebywała w swojej willi w Milanówku.
- Przepadł jak kamień w wodę -zakończyła pani G zamykając zeszyt (który nazywała kajecikiem) - Nikt już nigdy go później nie widział.
- Wspaniała historia -chlipnęła pani M.
- Tak wspaniała - dodała pani K.
Pani E podeszła do sprawy praktycznie
- Moje kochane -powiedziała - To kolejne potwierdzenie, że przedwojenny Milanówek był miastem różnorodnej twórczej elity. Poza artystami, sportowcami i naukowcami mieszkały tu jeszcze kochanki generałów.
(Dopisek Frayera-. Na temat zaginięcia generała Zagórskiego znalazłem dwie książki "Generał Zagórski zaginął" Jerzego Rawicza oraz "Afery i skandale drugiej Rzeczypospolitej" Sławomira Kopra. Motyw z kochanką z Milanówka pojawia się tylko w tej drugiej).
Dramatyczne wejście, a w szczegolności okrzyk wprawiły w osłupienie pozostałe archiwistki. Pierwsza z osłupienia otrząsnęła się pani E.
- W jakich okolicznościach zaginął ten generał -zapytała,czując że gdzieś tu czai się afera godna Klubu Poszukiwaczy Tajemnic.
- Tajemniczych -ryknęła pani G.
Pani E jako istota praktyczna postanowiła ustalić fakty.
- Pani G -powiedziała stanowczo - Proszę się uspokoić i powiedzieć co łączyło ciebie z tym generałem.
- Mnie? Nic - odparła pani G.
- To czemu wpadasz w histerię pani G - obruszyła się pani E - Zaburzasz nam porządki obrad tajnego Klubu Poszukiwaczy Tajemnic.
- Nie w histerię,ale w historię -odparła pani G - Znalazłam pasjonującą historię zginionego generała,którego kochanka miała willę w Milanówku , zapisałam ją od razu w swoim kajeciku.i zaraz wam ją odczytam.
Pani G wyciągnęła z torebki zeszyt w twardej oprawie i zaczęła czytać.
Było to tak.
Był szósty sierpnia 1927 roku kiedy generał Włodzimierz Zagórski opuszczał wileńskie więzienie na Antokolu. Spędził tu ostatnie piętnaście miesięcy, aresztowany po przewrocie majowym i oskarżony o współudział w malwersacjach finansowych przy dostawach dla wojska znanych pod nazwą afery Francopolu. Poprzedniego dnia specjalny wysłannik generalnego inspektora sił zbrojnych kpt Lucjan Miładowski przywiózł decyzję Sądu Okręgowego w Warszawie uchylającą aresztowanie generała Zagórskiego wraz z nakazem sprowadzenia go pod eskortą do Warszawy gdzie stawić miał się u marszałka Józefa Piłsudskiego.
Tak więc szóstego sierpnia 1927 roku w godzinach porannych generał Zagórski ubrany w cywilne ubranie upuścił więzienie na Antokolu. Zabierał ze sobą jedynie część bagażu i 300 zł w gotówce pobrane z depozytu. Tak wsiadł do pociągu udającego się do Warszawy w towarzystwie kpt Miładowskiego. Kilka godzin później wylądował na Dworcu Wileńskim.
Tutaj czekał major Jan Wenda,który poinformował generała Zagórskiego, że dzisiaj niestety nie będzie mógł zobaczyć się z marszałkiem Piłsudskim, który wyjechał do Szczypiorna.
Wenda zaproponował generałowi Zagórskiemu zamiast tego podwiezienie pod wskazany adres. Generał zajał miejsce w fordzie i samochód ruszył w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Tam generał podobno wysiadł z zamiarem udania się do pobliskiej łaźni rzymskiej zwanej łaźnią Fajansa, a następnie do mieszkania swojej kochanki Janiny Gołebiowskiej,która mieszkała przy sąsiadującej z Krakowskim Przedmieściem ulicy Długiej. Od tego czasu nikt już go już nie widział.
Generał Zagórski nigdy nie dotarł do łaźni Fajansa, ani do mieszkania swojej kochanki, której zresztą wtedy w nim nie było bo przebywała w swojej willi w Milanówku.
- Przepadł jak kamień w wodę -zakończyła pani G zamykając zeszyt (który nazywała kajecikiem) - Nikt już nigdy go później nie widział.
- Wspaniała historia -chlipnęła pani M.
- Tak wspaniała - dodała pani K.
Pani E podeszła do sprawy praktycznie
- Moje kochane -powiedziała - To kolejne potwierdzenie, że przedwojenny Milanówek był miastem różnorodnej twórczej elity. Poza artystami, sportowcami i naukowcami mieszkały tu jeszcze kochanki generałów.
(Dopisek Frayera-. Na temat zaginięcia generała Zagórskiego znalazłem dwie książki "Generał Zagórski zaginął" Jerzego Rawicza oraz "Afery i skandale drugiej Rzeczypospolitej" Sławomira Kopra. Motyw z kochanką z Milanówka pojawia się tylko w tej drugiej).
Sylwester Archiwistek i Latająca Dokumentacja
W sylwestrowe popołudnie.
Na parking przed milanowskim dworcem wtoczył się dziwaczny pojazd, który śmiało mógłby występować jako główny rekwizyt w filmie o Panu Samochodziku. Pojazd zatrzymał się przed zziebniętą panią K. która stała przestępując z nogi na nogę, (a dokładnie z trampka na trampek).
Pojazd był własnością pani M i oficjalnie zarejestrowany był jako samochód.
- Moje kochane jak dobrze, że jesteście - zaszczękała zebami pani K. na widok pojazdu, w którego środku siedziały pani E, pani G i pani M.
- My też się cieszymy, że jesteś pani K, -odpowiedziała uprzejmie pani M - A teraz wsiadaj i powiedz dlaczego nie zdążyłaś na ostatni pociąg.
Kilka minut później pojazd toczył się w kierunku willi stolicy, a pani K zaczęła opowiadać.
- Zgubiłam się -powiedziała
- Jak to? -zdumiała się pani G -Przecież ty kochana masz orientację w terenie, a tu jest zaledwie kilka ulic.
- Zgubiłam się przez Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków - odparła pani K - I te jego spisy.
Pani K zaczęła wyjasniać, że udała się na sylwestrowy spacer w poszukiwaniu starych willi zaopatrzona w dwa spisy willi objęte ochroną konserwatorską pozyskane ze strony Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Jeden był spisem oryginalnym sporządzonym w roku 1988 z okazji wpisu układu urbanistycznego starej części miasta do Rejestru Zabytków, a drugi spisem, który był podobno aktualny na grudzień 2011.
Pani K wzięła oba spisy bo na poprzednich spacerach nie mogła doliczyć się części willi więc pomyślała, że może zmieniona została numeracja niektórych ulic i jeśli będzie korzystać z obydwu spisów to łatwiej jej będzie wszystkie wille znaleźć.
- I to był straszny błąd - westchnęła pani K - Bo jak zaczęłam te spisy porównywać to zupełnie przestało mi się zgadzać. Nawet nie chodzi o to, że nie zgadzły mi się numery. W nowym spisie brakowało mnóstwa willi. W niektórych przypadkach nawet cały ulic.
-Pani K jesteś pewna? - zapytała pani G
Pani K kiwnęła głową.
- Jeśli ten nowy spis jest zgodny z prawdą to w ciągu ostatnich 24 lat zniknęło w tajemniczych okolicznościach mnóstwo zabytkowych willi -powiedziała
- Może nie zniknęły tajemniczo - próbowała zaprotestować pani G - Tylko normalnie rozpadły się i zostały skreślone z Rejestru Zabytków.
- 100 willi się rozpadło?
Tylko mocne naciśnięcie hamulca przez panią M. uratowało archiwistki przed zderzeniem z nadjeżdżającym z naprzeciwka pojazdem.
- Jak jeździsz ty błędna kwerendo - wykrzyknęła pani M. - Prawo jazdy powinni tobie zabrać i kartę biblioteczną też.
- Wiecie co - powiedziała pani E. wyciągając najnowszy model komórki - Puśćmy SMS do Frajera, może będzie chciał się z nami dzisiaj spotkać.
- Sylwester z Frajerem - podchwyciła pani G - jak romantycznie.
Tutaj znajdziesz spisy milanowskich willi o których mówiła pani K.
Na parking przed milanowskim dworcem wtoczył się dziwaczny pojazd, który śmiało mógłby występować jako główny rekwizyt w filmie o Panu Samochodziku. Pojazd zatrzymał się przed zziebniętą panią K. która stała przestępując z nogi na nogę, (a dokładnie z trampka na trampek).
Pojazd był własnością pani M i oficjalnie zarejestrowany był jako samochód.
- Moje kochane jak dobrze, że jesteście - zaszczękała zebami pani K. na widok pojazdu, w którego środku siedziały pani E, pani G i pani M.
- My też się cieszymy, że jesteś pani K, -odpowiedziała uprzejmie pani M - A teraz wsiadaj i powiedz dlaczego nie zdążyłaś na ostatni pociąg.
Kilka minut później pojazd toczył się w kierunku willi stolicy, a pani K zaczęła opowiadać.
- Zgubiłam się -powiedziała
- Jak to? -zdumiała się pani G -Przecież ty kochana masz orientację w terenie, a tu jest zaledwie kilka ulic.
- Zgubiłam się przez Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków - odparła pani K - I te jego spisy.
Pani K zaczęła wyjasniać, że udała się na sylwestrowy spacer w poszukiwaniu starych willi zaopatrzona w dwa spisy willi objęte ochroną konserwatorską pozyskane ze strony Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Jeden był spisem oryginalnym sporządzonym w roku 1988 z okazji wpisu układu urbanistycznego starej części miasta do Rejestru Zabytków, a drugi spisem, który był podobno aktualny na grudzień 2011.
Pani K wzięła oba spisy bo na poprzednich spacerach nie mogła doliczyć się części willi więc pomyślała, że może zmieniona została numeracja niektórych ulic i jeśli będzie korzystać z obydwu spisów to łatwiej jej będzie wszystkie wille znaleźć.
- I to był straszny błąd - westchnęła pani K - Bo jak zaczęłam te spisy porównywać to zupełnie przestało mi się zgadzać. Nawet nie chodzi o to, że nie zgadzły mi się numery. W nowym spisie brakowało mnóstwa willi. W niektórych przypadkach nawet cały ulic.
-Pani K jesteś pewna? - zapytała pani G
Pani K kiwnęła głową.
- Jeśli ten nowy spis jest zgodny z prawdą to w ciągu ostatnich 24 lat zniknęło w tajemniczych okolicznościach mnóstwo zabytkowych willi -powiedziała
- Może nie zniknęły tajemniczo - próbowała zaprotestować pani G - Tylko normalnie rozpadły się i zostały skreślone z Rejestru Zabytków.
- 100 willi się rozpadło?
Tylko mocne naciśnięcie hamulca przez panią M. uratowało archiwistki przed zderzeniem z nadjeżdżającym z naprzeciwka pojazdem.
- Jak jeździsz ty błędna kwerendo - wykrzyknęła pani M. - Prawo jazdy powinni tobie zabrać i kartę biblioteczną też.
- Wiecie co - powiedziała pani E. wyciągając najnowszy model komórki - Puśćmy SMS do Frajera, może będzie chciał się z nami dzisiaj spotkać.
- Sylwester z Frajerem - podchwyciła pani G - jak romantycznie.
Tutaj znajdziesz spisy milanowskich willi o których mówiła pani K.
Archiwistki i duchy.
-Jak dobrze że Ćwoki zgodziły się przygarnąć biednego bezdomnego ducha - westchnęła pani G - Wiedziałyście kochane, że jednego ducha już wcześniej miały? Ćwoki mówiły,że to chyba duch krawca, który mieszkał w ich domu jakieś czterdzieści lat temu, bo raz zdarzyło mu się w środku nocy uruchomić maszynę do szycia. Drugi duch do towarzystwa na pewno mu się przyda.
-Myślicie, że gdzieś tu jeszcze są jakieś bezdomne duchy?- zapytała pani M - Może błakają się po ruinach swoich willi
- Na miejscu niektórych powstały nowe bloki. - powiedziała pani E - Może znalazły sobie tam jakieś miejsce.
- Znam jedno takie miejsce w pobliżu -podchwyciła pani K- kiedyś była willa,a teraz stoją bloki. Chodźmy tam i poszukajmy duchów.
- Chwileczkę - pani E zmarszczyła brwi - tutaj nie powinno być żadnych bloków. Przecież zabytkowy układ urbanistyczny jest pod ochroną.
- Ależ kochana- zbeształą ją pani M - to miejsce jest przecież pełne cudów!
Chwilę później archiwistki stały przed blokiem. Po lewej i prawej stronie bloku stały dwie piękne wille,które właśnie zmieniały się w pleśniowisko.
- Ten blok nie wyglada na specjalnie nawiedzony - powiedziała pani E
- Może duchy siedzą gdzieś na klatce schodowej - zawahała się pani K - Albo wybrały jakieś mieszkanie i tam straszą.
- Raczej nie- odparła pani M - Duchy nie lubią nowych budynków. Budynek musi stać co najmniej piećdziesiąt lat, żeby jakiś duch w ogóle wziął pod uwagę wprowadzenie się tam.
- A co tam siedzi? - zapytała pani G. - Tam przy wjeździe do garażu podziemnego.
Wszystkie archiwistki spojrzały we wskazanym kierunku. Rzeczywiscie przy wjeździe siedziało coś białego i przeźroczystego.
- Chodźmy tam - powiedziała stanowczo pani E - Porozmawiamy sobie z tym duchem
Archiwistki zblizyły się do wjazdu do garażu.
- Dzień dobry szanowny duchu - odchrząknęła pani M - Co słychać.
Duch zaszeleścił coś niewyraźnie.
-Ojej - powiedziałała pani M. - Naprawdę od czasu jak zniknęła twoja willa i na jej miejscu pojawiły się bloki nie masz gdzie się podziać? To straszne.
- Biedny duch - westchnęła pani G.
- Poczekaj duchu - odezwała się pani M - Musimy się chwilę naradzić.
Archiwistki odsunęły się na drugą stronę bramy wjazdowej.
- Myślicie kochane, że Ćwoki wzięłyby tego ducha do siebie? -zapytała pani M
- No nie wiem -zawahała się pani K - Już mają dwa.
- Może dadzą się jakoś przekonać -powiedziała pani G - Taki duch nie zajmuje przecież dużo miejsca.
- A może jest jakieś schronisko dla duchów? - zapytała pani K
- No nie wiem -zawahała się pani M
- Kochane -odchrząknęła pani E - Tu nie trzeba mysleć,tu trzeba działać. Mamy bezdomnego ducha do uratowania.
Archiwistki podeszły znów do ducha.
- Duchu -powiedziała pani G - Czy niechciałbyś może zamieszkać tymczasowo tu niedaleko. Tam są już dwa inne duchy.
Duch zaszeleścił
- Co on mówi -zapytała szeptem pani E
- Że chciałby zabrać ze sobą jeszcze trzy duchy z pobliskich willi. -odparła również szeptem pani M.
(dopisek Ćwoków)
Dobrze Archiwistki. Zgadzamy się przygarnąć jeszcze siedem duchów,które znalazłyście.
(dopisek Archiwistek)
Dziękujemy Ćwoki. Własciwie to chodziło nam o dwanaście duchów. One naprawdę nie zajmą dużo miejsca.
(dopisek Ćwoków)
Szanowny panie premierze,prokuratorze generalny i inni. Czy nie mógliby panowie jednak pociągnąć do odpowiedzialności urzędników którzy doprowadzili do znikania willi. Inaczej skończymy z najbardziej nawiedzonym domem na świecie
-Myślicie, że gdzieś tu jeszcze są jakieś bezdomne duchy?- zapytała pani M - Może błakają się po ruinach swoich willi
- Na miejscu niektórych powstały nowe bloki. - powiedziała pani E - Może znalazły sobie tam jakieś miejsce.
- Znam jedno takie miejsce w pobliżu -podchwyciła pani K- kiedyś była willa,a teraz stoją bloki. Chodźmy tam i poszukajmy duchów.
- Chwileczkę - pani E zmarszczyła brwi - tutaj nie powinno być żadnych bloków. Przecież zabytkowy układ urbanistyczny jest pod ochroną.
- Ależ kochana- zbeształą ją pani M - to miejsce jest przecież pełne cudów!
Chwilę później archiwistki stały przed blokiem. Po lewej i prawej stronie bloku stały dwie piękne wille,które właśnie zmieniały się w pleśniowisko.
- Ten blok nie wyglada na specjalnie nawiedzony - powiedziała pani E
- Może duchy siedzą gdzieś na klatce schodowej - zawahała się pani K - Albo wybrały jakieś mieszkanie i tam straszą.
- Raczej nie- odparła pani M - Duchy nie lubią nowych budynków. Budynek musi stać co najmniej piećdziesiąt lat, żeby jakiś duch w ogóle wziął pod uwagę wprowadzenie się tam.
- A co tam siedzi? - zapytała pani G. - Tam przy wjeździe do garażu podziemnego.
Wszystkie archiwistki spojrzały we wskazanym kierunku. Rzeczywiscie przy wjeździe siedziało coś białego i przeźroczystego.
- Chodźmy tam - powiedziała stanowczo pani E - Porozmawiamy sobie z tym duchem
Archiwistki zblizyły się do wjazdu do garażu.
- Dzień dobry szanowny duchu - odchrząknęła pani M - Co słychać.
Duch zaszeleścił coś niewyraźnie.
-Ojej - powiedziałała pani M. - Naprawdę od czasu jak zniknęła twoja willa i na jej miejscu pojawiły się bloki nie masz gdzie się podziać? To straszne.
- Biedny duch - westchnęła pani G.
- Poczekaj duchu - odezwała się pani M - Musimy się chwilę naradzić.
Archiwistki odsunęły się na drugą stronę bramy wjazdowej.
- Myślicie kochane, że Ćwoki wzięłyby tego ducha do siebie? -zapytała pani M
- No nie wiem -zawahała się pani K - Już mają dwa.
- Może dadzą się jakoś przekonać -powiedziała pani G - Taki duch nie zajmuje przecież dużo miejsca.
- A może jest jakieś schronisko dla duchów? - zapytała pani K
- No nie wiem -zawahała się pani M
- Kochane -odchrząknęła pani E - Tu nie trzeba mysleć,tu trzeba działać. Mamy bezdomnego ducha do uratowania.
Archiwistki podeszły znów do ducha.
- Duchu -powiedziała pani G - Czy niechciałbyś może zamieszkać tymczasowo tu niedaleko. Tam są już dwa inne duchy.
Duch zaszeleścił
- Co on mówi -zapytała szeptem pani E
- Że chciałby zabrać ze sobą jeszcze trzy duchy z pobliskich willi. -odparła również szeptem pani M.
(dopisek Ćwoków)
Dobrze Archiwistki. Zgadzamy się przygarnąć jeszcze siedem duchów,które znalazłyście.
(dopisek Archiwistek)
Dziękujemy Ćwoki. Własciwie to chodziło nam o dwanaście duchów. One naprawdę nie zajmą dużo miejsca.
(dopisek Ćwoków)
Szanowny panie premierze,prokuratorze generalny i inni. Czy nie mógliby panowie jednak pociągnąć do odpowiedzialności urzędników którzy doprowadzili do znikania willi. Inaczej skończymy z najbardziej nawiedzonym domem na świecie
Pani M i rozwścieczone duchy
- Pani M proszę opowiedzieć dokładnie co się stało? - powiedziała stanowczo pani E.przyzwana na pomoc.
Żądanie wyjasnień było jak najbardziej uzasadnione,gdyż pani M zdołała nie dalej jak pół godziny wcześniej kompletnie wyprowadzić z równowagi 30 dobrze ułozonych, kulturalnych, staroswieckich duchów. Wyprowadzone z równowagi duchy,które zazwyczaj zachowywały się bardzo cicho i spokojnie zaczęły wyć, jęczeć i miotać się po całym domu jak szalone. Uspokoiła je dopiero obietnica puszczenia nagrań Stanisława Gruszczyńskiego z gramofonu i wachowanie ręcznikami. - Chciałam dobrze - szepnęła pani M - Myslałam że sprawię im przyjemność - Auuu -zawyły duchy - A poza tym to nie ja - powiedziała pani M -To Google Maps. - Co ma Google Maps do rozwścieczonych duchów?- zdziwiła się pani K |
- Pomyślałam,że może duchy chciałyby pójść na małą wirtualną wycieczkę - szepnęła pani M - Żeby zobaczyć jak stare letnisko wygląda dzisiaj z lotu ptaka. Wydawały się zainteresowane więc włączyłam komputer,weszłam na mapy... i dałam zbliżenie na starą część Milanówka.
-No i co? - zapytała pani K
- Na początku nie uwierzyły mi że to Milanówek- odparła pani M - To znaczy część nie uwierzyła, bo te które uwierzyły stały się nieco zirytowane. Wtedy zrobiłam straszliwy błąd.
- Czyli? -zapytała pani G
- Weszlam na geoportal..., żeby pokazać duchom jak wygląda mapa Milanówka w podziale na działki budowlane. Zobaczyły tą siatkę mikroskopijnych działek i dostały szału.
- Pani M - powiedziała pani E - Coś mi tutaj nie pasuje. Przecież tutaj co najmniej od trzydziestu lat obowiązują bardzo restrykcyjne reguły odnośnie dzielenia i zabudowy. Co najmniej 3500 m2 żeby budować cokolwiek w 1981 roku, a od 1998 roku co najmniej 5000 m2,żeby działkę podzielić. Te podziały musiały zostać dokonane bardzo dawno temu.
- Auuu -zawył jeden z duchów - Akurat dawno temu. Na mapy sobie popatrzcie archiwistki jedne.
Pani K westchnęła i sięgnęła po mapy.
- Dobrze -odchrząknęła - Weźmy na przykład ten fragment z willą... Rok 1951...,rok 1978..., rok 1993..., rok 2012... Rzeczywiście - wykrzyknęła z map wychodzi, że podział nastąpił gdzieś między 1993 rokiem i 2011 rokiem.
- Auuu - zawył duch - auuu
- Auuu -zawtórowały mu pozostałe duchy.
Tutaj zapraszamy szanownych czytelników do wykonania samodzielnego ćwiczenia półterenowego :-) Potrzebna będzie mapa topograficzna z lat 70-tych, mapa topograficzna z lat 90-tych i strona geoportal....
Ciekawe kto znajdzie więcej mikroskopijnych działek budowlanych i postawionych na nich budynków w Strefie Ochrony Konserwatorskiej. Punktujemy każdą działkę poniżej 3500m2, która pojawiła się po roku 1981 oraz każdą działkę poniżej 5000m2 która pojawiła się po roku 1998. Odpowiednio punktujemy też postawione na nich budynki.
-No i co? - zapytała pani K
- Na początku nie uwierzyły mi że to Milanówek- odparła pani M - To znaczy część nie uwierzyła, bo te które uwierzyły stały się nieco zirytowane. Wtedy zrobiłam straszliwy błąd.
- Czyli? -zapytała pani G
- Weszlam na geoportal..., żeby pokazać duchom jak wygląda mapa Milanówka w podziale na działki budowlane. Zobaczyły tą siatkę mikroskopijnych działek i dostały szału.
- Pani M - powiedziała pani E - Coś mi tutaj nie pasuje. Przecież tutaj co najmniej od trzydziestu lat obowiązują bardzo restrykcyjne reguły odnośnie dzielenia i zabudowy. Co najmniej 3500 m2 żeby budować cokolwiek w 1981 roku, a od 1998 roku co najmniej 5000 m2,żeby działkę podzielić. Te podziały musiały zostać dokonane bardzo dawno temu.
- Auuu -zawył jeden z duchów - Akurat dawno temu. Na mapy sobie popatrzcie archiwistki jedne.
Pani K westchnęła i sięgnęła po mapy.
- Dobrze -odchrząknęła - Weźmy na przykład ten fragment z willą... Rok 1951...,rok 1978..., rok 1993..., rok 2012... Rzeczywiście - wykrzyknęła z map wychodzi, że podział nastąpił gdzieś między 1993 rokiem i 2011 rokiem.
- Auuu - zawył duch - auuu
- Auuu -zawtórowały mu pozostałe duchy.
Tutaj zapraszamy szanownych czytelników do wykonania samodzielnego ćwiczenia półterenowego :-) Potrzebna będzie mapa topograficzna z lat 70-tych, mapa topograficzna z lat 90-tych i strona geoportal....
Ciekawe kto znajdzie więcej mikroskopijnych działek budowlanych i postawionych na nich budynków w Strefie Ochrony Konserwatorskiej. Punktujemy każdą działkę poniżej 3500m2, która pojawiła się po roku 1981 oraz każdą działkę poniżej 5000m2 która pojawiła się po roku 1998. Odpowiednio punktujemy też postawione na nich budynki.
O korzyściach z brydża z dziadkiem
Zdyszane archiwistki zgromadziły się na klatce schodowej pani E. Były zdyszane gdyż pięć minut wcześniej do każdej z nich wykonała telefon pani E szepcząc w słuchawkę
- Alarm czerwony, powtarzam alarm czerwony. Za pięć minut ogłaszam zbiórkę na mojej klatce schodowej. Własnie zdobyłam niezwykle ważne informacje dotyczącze dewastacji Starego Letniska
- Pani E mów co i jak odkrylaś -powiedziała pani K kiedy tylko złapała oddech.
- To nie ja to kuzyn męża córki znajomej mojego dziadka -powiedziała pani E.
Zaczęła opowiadać. Okazało się, że jej dziadek jak w każdy czwartek zaprosił znajomych na brydża. Jako że brakowało im czwartej osoby do gry podjęła się tego pani E. Między jednym i drugim rozdaniem wdała się w rozmowę z siedzącą na lewo od niej znajomą dziadka i zaczęła opowiadać jej o zabytkowych willach, które zmieniają się w pleśniowiska i biednych ludziach którzy w nich mieszkają zatruwani szkodliwym dla zdrowia grzybem budowlanym i plesnią. Znajoma dziadka westchnęła i powiedziała, że to pewnie dlatego, że nie ma gdzie wykwaterować.
Wtedy jednak wtrąciła się druga znajoma dziadka, tym razem siedząca na prawo od pani E. Powiedziała, że jest to absolutnie niemożliwe gdyż kuzyn męża jej córki pokazywał w Internecie, że zapotrzebowanie zaspokojenie najpilniejszych potrzeb na mieszkania według Urzędu Miasta było ok 300 mieszkań, a tymczasem w ramach TBS wybudowano jak do tej pory ponad 300. Zaintrygowana pani E oderwała znajomą dziadka od brydża i porwała do swojego pokoju, gdzie na komputerze sprawdziły natychmiast te informacje,które rzeczywiście okazały się zgodne z prawdą. Na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb potrzeba było ok.300 mieszkań, wybudowano ok 360. Odkryto jednak, ze na wykwaterowanie czeka jeszcze 400 rodzin. Wtedy pani E postanowiła ogłosić czerwony alarm.
Zanim jednak poleciała do telefonu znajoma dziadka pokazała jej wpis na forum, który wprawił ja w osłupienie. We wpisie tym burmistrz oświadczał, że pierszeństwo w przydziale mieszkań mają ludzie mieszkający w złych warunkach. Wynikało z tego, ze urząd miasta stworzył silną motywację do niszczenia zabytkowych willi, zarówno dla włascicieli jak i dla mieszkających tam lokatorów. Im szybciej sie wille zdewastuje, tym szybciej lokatorzy dostana przydział do nowiutkiego TBS-u, a właściciel odzyska prawo do dysponowania willą. Inwestowanie w renowacje willi oznacza, w praktyce, że termin odzyskania willi przesuwa sie w nieskończoność (podobnie jak przeprowadzka do nowiutkiego TBS).
- Jak myslicie kochane - zakonczyła pani E - czy jest to celowe działanie?
- Nie chce mi sie w to wierzyć- odparła pani M.- ale z drugiej strony historia Ćwoków wskazuje, ze w tym mieście własciciele, którzy dewastuja wille mają znaczne przywileje.
- Tak - potwierdziła pani K- bez dużego wsparcia lokalnych organów państwowych pani Sąsiadka posiadająca tylko 1/6 udziałów nie byłaby w stanie wymuszac dewastacji ich współwłasności. Z prawnego punktu widzenia nie posiada po prostu takiej mozliwości.
- A własnie co ostatnio porabiają Ćwoki? Od tygodnia nie dali znaku zycia.
- Ostatnio do nich wpadłam z walentynkowymi ciasteczkami. Wyglądają na wyczerpanych. Usiłują wyjasnić, dlaczego policja nie widzi naruszenia prawa w tym, że pani Sąsiadka wchodzi do ich piwnicy i odkręca wodę przy -20oC mrozie. Jak sie zdaje na skutek dziłań pani Sąsiadki zamarzły rury przechodzące przez ich mieszkanie i oczekują zalania mieszkania na po ustaniu mrozów.
- A nie mogli po prostu zamknąc piwnicy? Przecież to ich własność. pokazywali mi kiedyś akt notarialny.
- Zamkneli, ale pani Sąsiadka sie włamała, twierdząc, że czyni to za przyzwoleniem policji. A potem zdaje się, że dorobiła klucz, bo jak inaczej mozna tłumaczyć otwarte i nie uszkodzone drzwi?
- Alez to nielegalne - krzykneła pani K
- Policja chyba nie podziela twojej opini kochana - pani M pokręciła smutno głową.- Odmówili nawet zabezpieczenia sladów wtargnięcia i innego materiału dowodowego. W ten sposób nie tylko nie zapobiegli wypadkom, ale jeszcze utrudniaja Ćwokom dochodzenie potencjalnych roszczeń odszkodowawczych. Jak biedaki udowodnią, że to nie oni doprowadzili do dewastacji instalacji wodnej a byc może nawet zalania swojego własnego mieszkania?
Nastapiła chwila milczenia
- Ja tam cały czas wierzę, że pani Sąsiadka została oszukana - odezwała się w końcu pani G
- Alarm czerwony, powtarzam alarm czerwony. Za pięć minut ogłaszam zbiórkę na mojej klatce schodowej. Własnie zdobyłam niezwykle ważne informacje dotyczącze dewastacji Starego Letniska
- Pani E mów co i jak odkrylaś -powiedziała pani K kiedy tylko złapała oddech.
- To nie ja to kuzyn męża córki znajomej mojego dziadka -powiedziała pani E.
Zaczęła opowiadać. Okazało się, że jej dziadek jak w każdy czwartek zaprosił znajomych na brydża. Jako że brakowało im czwartej osoby do gry podjęła się tego pani E. Między jednym i drugim rozdaniem wdała się w rozmowę z siedzącą na lewo od niej znajomą dziadka i zaczęła opowiadać jej o zabytkowych willach, które zmieniają się w pleśniowiska i biednych ludziach którzy w nich mieszkają zatruwani szkodliwym dla zdrowia grzybem budowlanym i plesnią. Znajoma dziadka westchnęła i powiedziała, że to pewnie dlatego, że nie ma gdzie wykwaterować.
Wtedy jednak wtrąciła się druga znajoma dziadka, tym razem siedząca na prawo od pani E. Powiedziała, że jest to absolutnie niemożliwe gdyż kuzyn męża jej córki pokazywał w Internecie, że zapotrzebowanie zaspokojenie najpilniejszych potrzeb na mieszkania według Urzędu Miasta było ok 300 mieszkań, a tymczasem w ramach TBS wybudowano jak do tej pory ponad 300. Zaintrygowana pani E oderwała znajomą dziadka od brydża i porwała do swojego pokoju, gdzie na komputerze sprawdziły natychmiast te informacje,które rzeczywiście okazały się zgodne z prawdą. Na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb potrzeba było ok.300 mieszkań, wybudowano ok 360. Odkryto jednak, ze na wykwaterowanie czeka jeszcze 400 rodzin. Wtedy pani E postanowiła ogłosić czerwony alarm.
Zanim jednak poleciała do telefonu znajoma dziadka pokazała jej wpis na forum, który wprawił ja w osłupienie. We wpisie tym burmistrz oświadczał, że pierszeństwo w przydziale mieszkań mają ludzie mieszkający w złych warunkach. Wynikało z tego, ze urząd miasta stworzył silną motywację do niszczenia zabytkowych willi, zarówno dla włascicieli jak i dla mieszkających tam lokatorów. Im szybciej sie wille zdewastuje, tym szybciej lokatorzy dostana przydział do nowiutkiego TBS-u, a właściciel odzyska prawo do dysponowania willą. Inwestowanie w renowacje willi oznacza, w praktyce, że termin odzyskania willi przesuwa sie w nieskończoność (podobnie jak przeprowadzka do nowiutkiego TBS).
- Jak myslicie kochane - zakonczyła pani E - czy jest to celowe działanie?
- Nie chce mi sie w to wierzyć- odparła pani M.- ale z drugiej strony historia Ćwoków wskazuje, ze w tym mieście własciciele, którzy dewastuja wille mają znaczne przywileje.
- Tak - potwierdziła pani K- bez dużego wsparcia lokalnych organów państwowych pani Sąsiadka posiadająca tylko 1/6 udziałów nie byłaby w stanie wymuszac dewastacji ich współwłasności. Z prawnego punktu widzenia nie posiada po prostu takiej mozliwości.
- A własnie co ostatnio porabiają Ćwoki? Od tygodnia nie dali znaku zycia.
- Ostatnio do nich wpadłam z walentynkowymi ciasteczkami. Wyglądają na wyczerpanych. Usiłują wyjasnić, dlaczego policja nie widzi naruszenia prawa w tym, że pani Sąsiadka wchodzi do ich piwnicy i odkręca wodę przy -20oC mrozie. Jak sie zdaje na skutek dziłań pani Sąsiadki zamarzły rury przechodzące przez ich mieszkanie i oczekują zalania mieszkania na po ustaniu mrozów.
- A nie mogli po prostu zamknąc piwnicy? Przecież to ich własność. pokazywali mi kiedyś akt notarialny.
- Zamkneli, ale pani Sąsiadka sie włamała, twierdząc, że czyni to za przyzwoleniem policji. A potem zdaje się, że dorobiła klucz, bo jak inaczej mozna tłumaczyć otwarte i nie uszkodzone drzwi?
- Alez to nielegalne - krzykneła pani K
- Policja chyba nie podziela twojej opini kochana - pani M pokręciła smutno głową.- Odmówili nawet zabezpieczenia sladów wtargnięcia i innego materiału dowodowego. W ten sposób nie tylko nie zapobiegli wypadkom, ale jeszcze utrudniaja Ćwokom dochodzenie potencjalnych roszczeń odszkodowawczych. Jak biedaki udowodnią, że to nie oni doprowadzili do dewastacji instalacji wodnej a byc może nawet zalania swojego własnego mieszkania?
Nastapiła chwila milczenia
- Ja tam cały czas wierzę, że pani Sąsiadka została oszukana - odezwała się w końcu pani G
Archiwistka i nimfa leśna
Prowadzona przez zielonkawego brodatego karzełka czyli nimfę leśną pani K zmierzała w głąb parku im. Lasockiego. Park im. Lasockiego był jednym z ostatnich zachowanych w Milanówku fragmentów lasu i nimfa leśna obiecał pani K. zaprowadzić ją do redydującego tam najwyższej nimfy leśnej, który posiadał podobno spore archiwum pokazujące jak ulegały degeneracji leśne tereny w Milanówku.
Rzeczywiście na samym środku parku stała ławeczka, a na niej siedział zielonkawy brodaty karzełek. Po jego jednej stronie stał zielonkawy kuferek, a po drugiej leżała reklamówka z butelkami.
- Najwyższa nimfo leśna -powedział nimfa lesna, który przyprowadził panią K- Przyprowadziłem archiwistkę.
Najwyższa nimfa lesna obrzucił panią K niezadowolonym spojrzeniem
- Archiwistkę? Po co mi archiwistka? -powiedział gburowatym głosem
- Chciała uzyskać informacje o degeneracji leśnych terenów w Milanówku.
- Informacje - burknął najwyższa nimfa leśna - Raz na jakiś czas nachodzą mnie różni tacy po informacje i nic z tego nie wynika. Trzydzieści lat temu był u mnie taki jeden. Analizę przydatności i wytyczne kształtowania środowiska leśnego robił. Nawet jakieś papiery mi po nim zostały.
Najwyższa nimfa lesna sięgnął do kuferka i wyciągnął pożółknięty skoroszyt.
- Proszę tu jest napisane. 4,2 ha zachowały jeszcze całkowicie charakter leśny, 7,25 ha pomimo przerzedzenia drzewostanów zachowały charakter leśny, 3,4 ha utraciły charakter leśny. Jak chcesz to zobacz sobie archiwistka.
Pani K.wzięła pożółknięty skoroszyt.
- A tutaj masz jeszcze mapkę - nimfa leśna podał pani K pożółkniętą płachtę.
Jakby nie patrzeć wynikało z niej,że leśne tereny przynajmniej w północnej części są jeszcze całkiem nieźle zachowane, a przynajmniej były w roku 1978.
- Potem podobno nawet jakiś plan zalesiania, dolesiania,parków lesnych zrobili -kontynuował najwyższa nimfa leśna - I co z tego wyszło. Nic. Następny archiwista to przyszedł prawie dziesięć lat później. Ten z kolei inwentartyzację ogólną zadrzewień ulicznych robił. Po tym też mi papiery zostały.
Najwyższa nimfa wyciągnął z kuferka kolejny pożółknięty skoroszyt.
- Jak chcesz to popatrz sobie archiwistka. Spisali wtedy wszystko, ile dębów,modrzewi,sumaków nawet ałyczy.
Pani K.wzięła od niego skoroszyt.
- Potem przez dwadzieścia lat to już nikt do mnie nie przychodził. Chyba żeby drwale drzewa wycinać. Jak jednego ugryzłem w nogę to ogłosili epidemię wścieklizny. Ja i wścieklizna - też coś. Kiedyś tutaj szumiał las,w którym ukryte były piękne wille, teraz to szumi co najwyżej klimatyzacja tu i ówdzie zainstalowana w tych nowych domach, które pojawiły się na miejsce wyciętych drzew. Nimfom leśnym zamiast pląsania po lesie zostało już tylko zbieranie butelek i wynoszenie do skupu surowców wtórnych.
Rzeczywiście na samym środku parku stała ławeczka, a na niej siedział zielonkawy brodaty karzełek. Po jego jednej stronie stał zielonkawy kuferek, a po drugiej leżała reklamówka z butelkami.
- Najwyższa nimfo leśna -powedział nimfa lesna, który przyprowadził panią K- Przyprowadziłem archiwistkę.
Najwyższa nimfa lesna obrzucił panią K niezadowolonym spojrzeniem
- Archiwistkę? Po co mi archiwistka? -powiedział gburowatym głosem
- Chciała uzyskać informacje o degeneracji leśnych terenów w Milanówku.
- Informacje - burknął najwyższa nimfa leśna - Raz na jakiś czas nachodzą mnie różni tacy po informacje i nic z tego nie wynika. Trzydzieści lat temu był u mnie taki jeden. Analizę przydatności i wytyczne kształtowania środowiska leśnego robił. Nawet jakieś papiery mi po nim zostały.
Najwyższa nimfa lesna sięgnął do kuferka i wyciągnął pożółknięty skoroszyt.
- Proszę tu jest napisane. 4,2 ha zachowały jeszcze całkowicie charakter leśny, 7,25 ha pomimo przerzedzenia drzewostanów zachowały charakter leśny, 3,4 ha utraciły charakter leśny. Jak chcesz to zobacz sobie archiwistka.
Pani K.wzięła pożółknięty skoroszyt.
- A tutaj masz jeszcze mapkę - nimfa leśna podał pani K pożółkniętą płachtę.
Jakby nie patrzeć wynikało z niej,że leśne tereny przynajmniej w północnej części są jeszcze całkiem nieźle zachowane, a przynajmniej były w roku 1978.
- Potem podobno nawet jakiś plan zalesiania, dolesiania,parków lesnych zrobili -kontynuował najwyższa nimfa leśna - I co z tego wyszło. Nic. Następny archiwista to przyszedł prawie dziesięć lat później. Ten z kolei inwentartyzację ogólną zadrzewień ulicznych robił. Po tym też mi papiery zostały.
Najwyższa nimfa wyciągnął z kuferka kolejny pożółknięty skoroszyt.
- Jak chcesz to popatrz sobie archiwistka. Spisali wtedy wszystko, ile dębów,modrzewi,sumaków nawet ałyczy.
Pani K.wzięła od niego skoroszyt.
- Potem przez dwadzieścia lat to już nikt do mnie nie przychodził. Chyba żeby drwale drzewa wycinać. Jak jednego ugryzłem w nogę to ogłosili epidemię wścieklizny. Ja i wścieklizna - też coś. Kiedyś tutaj szumiał las,w którym ukryte były piękne wille, teraz to szumi co najwyżej klimatyzacja tu i ówdzie zainstalowana w tych nowych domach, które pojawiły się na miejsce wyciętych drzew. Nimfom leśnym zamiast pląsania po lesie zostało już tylko zbieranie butelek i wynoszenie do skupu surowców wtórnych.
Archiwistki i cuda
- Pani M -powiedziała stanowczo pani E - Proszę jeszcze raz opowiedzieć jak to było z tymi cudami
- Czy ja wiem - pani M przewróciła oczami - Już dawno temu to katalogowałam. Najpierw pojawił się chyba cud budowlany. To znaczy za płotem Ćwoków pewien klasztor żeński postanowił zbudować obiekt usługowy, chociaz plan zagospodarowania przewidywał tylko obiekty mieszkaniowe indywidualne. Udokumentowałam wszystko w katalogu nr 1..
- I co dalej? -zapytała pani G.
- Dalej był cud drzewiasty - odchrząknęła pani M. - To znaczy okazało się, że wśród drzew kolidujących z inwestycją klasztoru żeńskiego wybuchła tajemnicza epidemia, która sprawiła, że większość z nich była w złym stanie zdrowotnym (przynajmniej kiedy przyszedł urzednik, żeby je opisać), co umożliwiło zwolnienie z opłat za ich wycinkę. Potem drzewa równie tajemniczo ozdrowiały.
- Niemożliwe - zdumiała się pani K.
- Możliwe -pokiwała głową pani M - Tutaj mam zdjęcia, a cały cud udokumentowałam w katalogu 2
Archiwistki pochyliły się nad ekranem komputera.
- Potem był antycud - kontynuowała pani M.- czyli cud remontu Ćwoków. Ten sam urzędnik, który wydał pozwolenie na budowę dla klasztoru żeńskiego (które Ćwoki oprotestowały), wydał sprzeciw wobec remontów Ćwoków. Jak się później okazało nie miał do tego podstaw prawnych, ale zanim do tego doszło Ćwoki siedziały w domu, który wyglądał tak. Sam antycud został udokumentowany w kolejnym katalogu. .
- Czy to wszystko? - zapytała pani E
- Oczywiście, że nie - odparła pani M - Potem był jeszcze kontracud.i abrakadabra, a po nich nastąpiła fatamorgana, o której już wiecie.
- Kochana! - powiedziała pani stanowczym głosem - skad masz pewność, ze to cuda a nie coś hm .....bardziej przyziemnego.
- No wiesz - oburzyła sie pani M - wszystko sprawdziłam dokładnie. Mam kilkadzisiąt pism instancji nadrzędnych, postanowień prokuratury, wyroków sądu poświadczających o tym, ze nie ma mowy o, ja ty to mówisz, przyziemnych sprawach. Mam nawet pismo z Kancelarii Premiera.
Pani K w zamysleniu pokiwała głową.
- Czy ja wiem - pani M przewróciła oczami - Już dawno temu to katalogowałam. Najpierw pojawił się chyba cud budowlany. To znaczy za płotem Ćwoków pewien klasztor żeński postanowił zbudować obiekt usługowy, chociaz plan zagospodarowania przewidywał tylko obiekty mieszkaniowe indywidualne. Udokumentowałam wszystko w katalogu nr 1..
- I co dalej? -zapytała pani G.
- Dalej był cud drzewiasty - odchrząknęła pani M. - To znaczy okazało się, że wśród drzew kolidujących z inwestycją klasztoru żeńskiego wybuchła tajemnicza epidemia, która sprawiła, że większość z nich była w złym stanie zdrowotnym (przynajmniej kiedy przyszedł urzednik, żeby je opisać), co umożliwiło zwolnienie z opłat za ich wycinkę. Potem drzewa równie tajemniczo ozdrowiały.
- Niemożliwe - zdumiała się pani K.
- Możliwe -pokiwała głową pani M - Tutaj mam zdjęcia, a cały cud udokumentowałam w katalogu 2
Archiwistki pochyliły się nad ekranem komputera.
- Potem był antycud - kontynuowała pani M.- czyli cud remontu Ćwoków. Ten sam urzędnik, który wydał pozwolenie na budowę dla klasztoru żeńskiego (które Ćwoki oprotestowały), wydał sprzeciw wobec remontów Ćwoków. Jak się później okazało nie miał do tego podstaw prawnych, ale zanim do tego doszło Ćwoki siedziały w domu, który wyglądał tak. Sam antycud został udokumentowany w kolejnym katalogu. .
- Czy to wszystko? - zapytała pani E
- Oczywiście, że nie - odparła pani M - Potem był jeszcze kontracud.i abrakadabra, a po nich nastąpiła fatamorgana, o której już wiecie.
- Kochana! - powiedziała pani stanowczym głosem - skad masz pewność, ze to cuda a nie coś hm .....bardziej przyziemnego.
- No wiesz - oburzyła sie pani M - wszystko sprawdziłam dokładnie. Mam kilkadzisiąt pism instancji nadrzędnych, postanowień prokuratury, wyroków sądu poświadczających o tym, ze nie ma mowy o, ja ty to mówisz, przyziemnych sprawach. Mam nawet pismo z Kancelarii Premiera.
Pani K w zamysleniu pokiwała głową.
Niebezpieczne związki
(Gościnny wpis Jerry'ego Ravioli z ecoziemianin.pl)
Krzyżówka kalarepy z truskawką może być udana, albo nieudana. Przy udanej krzyżówce wychodzi coś w rodzaju poziomki, a przy nieudanej zwykły burak.
Zwykły burak jest rośliną pastewną występującą licznie w różnych rejonach kraju. W produkcji buraków duże zasługi ma województwo kujawsko-pomorskie, które buraki nawet podobno eksportuje (dowód tutaj i tutaj).
Burak najlepiej udaje się na betonie, chociaż w ostateczności można go posadzić też na drodze żwirowej po uprzednim przejechaniu równiarką. Z roślin przyjaznych burakom należy wymienić tuje, pelargonie i latarnie miejskie. Burak źle natomiast znosi zacienienie, zwłaszcza starodrzewiem. Poza tym burak odporny jest generalnie na wszystko. Jest w stanie znieść zarówno długotrwałe błoto jak i rozjechanie ciężarówką.
Burak jest też roślina ekspansywną. Pozostawiony samemu sobie błyskawicznie rozrasta się tworząc gęste zarośla buraczane, ewoluujące z czasem w toksyczny barszcz. Wytępienie dobrze rozrośniętego buraka jest niezwykle trudne i wymaga zwykle serii chemicznych oprysków z góry, chociaż podobno pomaga też regularne i cierpliwe podgryzanie korzonków.
Krzyżówka kalarepy z truskawką może być udana, albo nieudana. Przy udanej krzyżówce wychodzi coś w rodzaju poziomki, a przy nieudanej zwykły burak.
Zwykły burak jest rośliną pastewną występującą licznie w różnych rejonach kraju. W produkcji buraków duże zasługi ma województwo kujawsko-pomorskie, które buraki nawet podobno eksportuje (dowód tutaj i tutaj).
Burak najlepiej udaje się na betonie, chociaż w ostateczności można go posadzić też na drodze żwirowej po uprzednim przejechaniu równiarką. Z roślin przyjaznych burakom należy wymienić tuje, pelargonie i latarnie miejskie. Burak źle natomiast znosi zacienienie, zwłaszcza starodrzewiem. Poza tym burak odporny jest generalnie na wszystko. Jest w stanie znieść zarówno długotrwałe błoto jak i rozjechanie ciężarówką.
Burak jest też roślina ekspansywną. Pozostawiony samemu sobie błyskawicznie rozrasta się tworząc gęste zarośla buraczane, ewoluujące z czasem w toksyczny barszcz. Wytępienie dobrze rozrośniętego buraka jest niezwykle trudne i wymaga zwykle serii chemicznych oprysków z góry, chociaż podobno pomaga też regularne i cierpliwe podgryzanie korzonków.
Ciąg dalszy nastąpi
|
Linki do innych inicjatyw Kapituły Wielkiego Kalesona |